wtorek, 27 marca 2012

49 idzie pod młotek - Thomas Pynchon

Drogi Mucho,

W odpowiedzi na Twój list, choć, ze względu na dziwny komunikat na kopercie ("O obscenicznych przesyłkach powiadom natychmiast swojego glistonosza"), nie mogę mieć pewności, czy rzeczywiście Ty go wysłałeś, muszę Ci opowiedzieć o sieci dziwnych wydarzeń, w którą wplątał mnie Pierce czyniąc współwykonawczynią swojego testamentu. W innych okolicznościach pewnie nawet bym nie zwróciła uwagi na kopertę, ale w chwili obecnej sama już nie wiem, komu i czemu mogę wierzyć, wiem za to na pewno, że wszyscy jesteśmy częścią jakiejś ogromnej mistyfikacji (a może to ja jestem jej celem, podczas gdy wszyscy wokół są w pełni świadomi tego, co się naprawdę dzieje?).

Wszystko zaczęło się w "Ekranie", knajpce z elektroniczną muzyką na żywo, gdzie poszliśmy z Metzgerem. Klientelę stanowili głównie pracownicy Yoyodyne, która też należała do Pierce'a (mam coraz silniejsze przeczucie, że Inveriarty był właścicielem całego San Narciso i nie tylko). Okazało się, że Yoyodyne ma swoją własną pocztę, z której każdy musi skorzystać przynajmniej raz w tygodniu. Trochę to dziwne, nie uważasz? Potem w toalecie damskiej znalazłam ogłoszenie, którego autorka radziła pisać przez ŚMIETNIK, a pod ogłoszeniem narysowany był tajemniczy symbol (teraz już wiem, że to trąbka pocztowa zatkana tłumikiem), co wydało mi się jeszcze bardziej podejrzane.

Mam jakieś surrealistyczne przeczucie, że z tym wszystkim ma związek tajemnicze Trystero, które się wszędzie przewija - nawet w sztuce Wharfingera "Tragedia kuriera", na którą poszliśmy z Metzgerem, żeby się dowiedzieć, o co chodzi z kośćmi żołnierzy z jeziora i jak ta historia łączy się z filtrami do papierosów (to długa historia, opowiem Ci ją po powrocie).

Chętnie poszłabym do doktora Hieronimusa, może on pomógłby mi to jakoś poukładać, ale coraz mniej odpowiadają mi jego metody. Czy wiesz, że znów proponował mi LSD? Wiem, że jego paranoja przy rozmiarach mojej jest niewielka, ale to chyba jednak przesada?

Powoli zbliżam się do prawdy, być może następny list wyślę przez ŚMIETNIK?

Twoja,
Edypa

***

Taki list zapewne mógłby wyjść spod ręki Edypy, głównej bohaterki powieści czołowego twórcy postmodernistycznego, Thomasa Pynchona. Jeśli wydał on się Wam zagmatwany, niejasny i co najmniej dziwny, a uczucia te zwykle obniżają Waszą ocenę jakiejkolwiek książki, powinniście tej pozycji unikać jak ognia. Jeśli jednak uznacie, że taki poziom paranoi w literaturze Wam odpowiada, a nawet jesteście gotowi na więcej - nie zwlekajcie - może się okazać, że Pynchon stanie się jednym z najbardziej cenionych przez Was twórców. Jako dodatkowy atut może posłużyć fakt, że umiejętności Pynchona do przeplatania literackiej fikcji z prawdą historyczną są wprost nieograniczone, dzięki czemu, przy odrobinie wiedzy ogólnej, czytelnik zasiada do wyrafinowanej uczty intelektualnej, z każdym kęsem coraz bardziej podziwiając kucharza.

Podsumowując: przyjemność z czytania jest wprost proporcjonalna do sumy tolerancji paranoi i wiedzy ogólnej czytelnika.

Zdecydowanie polecam!

tytuł oryginału: The Crying of Lot 49
tłumaczenie: Piotr Siemion
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2009
liczba stron: 224
oprawa: miękka
cena z okładki: 29,90 PLN
jak do mnie trafiła: Selkar, 27,00 PLN

piątek, 2 marca 2012

Zawsze przy mnie stój - Carolyn Jess-Cooke

Niechęć do nowości wydawniczych, a tym bardziej "światowych bestsellerów", "sprzedanych w milionach egzemplarzy" powoli przybiera u mnie formę fobii. Jeśli widzę hasło "nareszcie w Polsce" profilaktycznie odwracam się od półki sklepowej i chwytam coś ze starej, dobrej gwardii i zwykle jest to bardzo dobre posunięcie. Szum wokół powieści Carolyn Jess-Cooke w ubiegłym roku był przeogromny - bilbordy, plakaty, pochlebne recenzje, konkursy, rzadko się zdarza, że reklamy nowości wydawniczej człowiek nie znajduje jedynie we własnej lodówce (ja po drodze do pracy mijałam ich co najmniej pięć), co działało na mnie jak przysłowiowa płachta na byka, a i wszechobecna anielska tematyka raczej nie zachęcała mnie do zapoznania z jej treścią.

Jak od każdej reguły zdarzają się wyjątki, tak pośród współczesnych światowych bestsellerów trafiają się całkiem przyzwoite pozycje, chociaż ciężko je w romantycznie nadprzyrodzonym tsunami wychwycić. Zawsze przy mnie stój to jedna z takich pozycji.

Powieść Cooke opowiada historię Margot Delacroix, której przypadło w udziale być swoim własnym aniołem stróżem. Ruth, bo takie imię nosi w anielskim wydaniu, ciężko jest zachować neutralność - traktuje swoją misję jako szansę na naprawienie błędów z przeszłości,  stara się odwieść swoją Istotę Chronioną od popełnienia tych samych błędów - wypowiedzenia w złości tych samych słów, pokochania nieodpowiednich mężczyzn, w końcu od ogromu bólu, przez który sama przeszła, sierocińca rodem z horroru, śmierci najbliższych, narkotyków zapijanych alkoholem, depresji poporodowej, kłopotów małżeńskich, błędów wychowawczych, ma nawet nadzieję wprowadzić jej życie na nowe tory. Podobnie, jak Margot w swojej własnej ziemskiej egzystencji, anioł-Ruth doznaje upadków, nie jest tylko bezstronnym obserwatorem - wielokrotnie leczy Margot z ran ciała i ducha, kocha, nienawidzi, nawet pożąda, traktuje swoją podopieczną jak dziecko, chce ją ukształtować.

Coraz częściej w nowościach wydawniczych upływ czasu w świecie opisywanym przez autora wyznacza głównie przewracanie kolejnych stron przez czytelnika - nie ma dojrzewania, nie ma refleksji, są tylko znaki zapełniające puste kartki. Tutaj tak nie jest. Ruth dorasta wraz ze swoją podopieczną i sama też ewoluuje. Mamy wrażenie, że od momentu narodzin Margot do znalezienia się obu bohaterek w Nowym Jorku rzeczywiście upływa 19 lat, rzeczy nie dzieją się wyłącznie "tu" i "teraz", zdarzenia mają swoje konsekwencje, kształtują osobowości postaci, wpływają na otoczenie. W drugiej fazie pobytu w Nowym Jorku drogi Ruth i Margot nie nakładają się już na siebie tak ściśle, jak teoretycznie powinny, co stanowi następstwo posiadania wolnej woli przez obie bohaterki. Cooke wyszła też poza ramy "usłanego różami" życia zbuntowanej panienki, czyniąc życie Ruth-Margot wyboistą ścieżką z niebezpieczeństwami czającymi się na każdym kroku

Nie byłabym sobą, gdybym nie zauważyła jakichś mankamentów. Anielskie bytowanie Ruth miejscami jest jakby prowizorycznie posklejane z fabułą scotchem "bo taki był pomysł autorki" brakowało mi solidnego spoiwa, dzięki któremu nie wisiałby nad moją głową wielki znak zapytania - z jednej strony Ruth ma nie ingerować, z drugiej wielokrotnie ratuje Margot od śmierci; z jednej strony jako anioł nie jest zdolna do negatywnych uczuć, z drugiej nienawidzi; z jednej strony powinna przyjmować rzeczy "na wiarę" i jest świadoma, że Bóg widzi każdy jej krok, z drugiej nadal ma ludzką wolną wolę i gorące serce, podejmuje decyzje, a także zdarza jej się robić coś za Jego plecami mając świadomość łączącej ją z Nim nieprzerwanej więzi w postaci skrzydeł. Trochę brak tu logiki.

Kolejnym mankamentem są sceny bitwy między aniołami i demonami , gdzie zabrakło trochę kunsztu - sprawiają wrażenie napisanych oddzielnie i wrzuconych w tekst pomiędzy "tuż przed" i "tuż po" zupełnie jakby zastąpiły wcześniejszy "wypełniacz", może niezbyt dobry, a może niezbyt spektakularny. W każdym razie dla mnie były niespójne i stanowiły zgrzyt dla całkiem równej, dobrze prowadzonej narracji bezpośredniej.

Pozycja godna polecenia, na pewno bardziej wartościowa, niż 80% bestsellerów New York Times'a, może nie wybitna, ale inna tą "dobrą innością", historia nie stanowiąca mieszanki sześciu różnych pozycji z tego samego gatunku i w dodatku stanowiąca zamkniętą całość bez szans na "trylogię w pięciu odsłonach", czy inne kuriozum.

Muszę przyznać, że jest to jeden z nielicznych przypadków, kiedy polski tytuł jest lepszy od oryginalnego, nie rozumiem tylko, dlaczego w obu wersjach językowych na okładce pojawia się ciemnowłosa dziewczynka - nijak nie wiąże się to z fabułą.

Jak dla mnie książka wpisuje się bardziej w nurt realizmu magicznego, niż jakiegokolwiek gatunku fantastyki.

tytuł oryginału: The Guardian Angel's Journal
tłumaczenie: Małgorzata Kafel
Wydawnictwo: Otwarte, 2011
liczba stron: 320
oprawa: miękka
cena z okładki: 34,90 PLN

***
Już za pięć dni meekhańskie pogranicze spłynie krwią pod Niebem ze stali. To jest nowość, której od prwie półtora roku wypatruję z niecierpliwością! A Wy?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...