Walter Moers to cieszący się w Niemczech dużą popularnością autor komiksów, malarz, scenarzysta, autor książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych. W Polsce zostały wydane jego cztery powieści: 13 1/2 życia kapitana Niebieskiego Misia, Rumo i cuda w ciemnościach, Miasto Śniących Książek, Kot alchemika, których akcja rozgrywa się na (fikcyjnym) odkrytym przez Moersa kontynencie, Camonii, w ambicjach autora mającym przywodzić na myśl Śródziemie, w mojej opinii na szczęście nie będących kolejną marną kalką Tolkiena. Dla mnie to drugie spotkanie z tym autorem.
Moers w tej niesamowitej powieści kłania się wysokiej kulturze składając hołd po pierwsze samym książkom - zabiera nas bowiem do mekki pisarzy, wydawców, księgarzy i antykwariuszy - miasta, której żyje dla i z czytania; po drugie klasykom literatury - Szekspirowi, Edgarowi Alanowi Poe, Dickensowi, Baudelaire'owi, Hugo, Goethemu, Dostojewskiemu i wielu, wielu innym, nadając buchlingom ich nazwiska w typowym dla siebie, dziwacznym camońskim brzmieniu. Jednocześnie wychwala i piętnuje wielbicieli słowa pisanego oraz przemysł księgarski i rynek wydawniczy (w Camonii swego czasu były bardzo popularne np. książki dla analfabetów). Opowiada o twórczej niemocy, o marazmie i zrezygnowaniu, kiedy okazuje się, że ktoś może pisać tak, jak my sami nigdy nie będziemy. O euforii, która ogarnia, kiedy dane nam zostało poznanie alfabetu gwiazd. Zabiera nas również na koncert trąbuzonowy, daje skosztować wina komety, pozwala podziwiać największy diament i odbyć podróż kolejką rdzawych gnomów. Ale przede wszystkim zabiera nas w mrożącą krew w żyłach podróż Katakumbami Księgogrodu, Miasta Śniących Książek - na każdym kroku zaś towarzyszą nam książki.
Wewnątrz tego opasłego tomiszcza natraficie na epikę, lirykę i dramat, dosłownie i w przenośni. Groteska staje się tu siostrą alegorii, anafora i aluzja zasiadają do wspólnego stołu. Mamy do czynienia z autorem, który umie żonglować słowem, bawić się gatunkami literackimi, środki stylistyczne zjadał na śniadanie już we wczesnym dzieciństwie, wie jak grać na emocjach, a Orm go nie opuszcza.
Każdy rozdział okraszony został genialnymi wprost ilustracjami autora - przesyconymi specyficznym humorem - które, wraz z wirtuozerią języka (i tu chciałam złożyć głęboki ukłon w stronę tłumaczki), gwarantują czytelnikowi niezapomniane wrażenia. Uważajcie jednak, bo w książce z obrazkami, która pozornie nadaje się dla dzieci, aż roi się od postaci i zdarzeń rodem z lepkiego, wilgotnego koszmaru, nierzadko oślizgłego.
Nigdy nie byłam fanką niemieckiej literatury czy filmu, jednak książki Moersa mają w sobie niesamowity wręcz magnetyzm, który sprawia, że nie potrafię się oderwać ani o nich zapomnieć. Jego postacie zdecydowanie nie są papierowe (choć mając w pamięci Katakumby Księgogrodu mogę jedynie popaść w zadumę - czy na pewno nie są p a p i e r o w e?) - jeśli któraś z nich jest negatywna to nie jest tylko "trochę" zła - u tego autora zetkniemy się z odrażającym indywiduum wypranym z uczuć do tego stopnia, że nie zawaha się posunąć do najgorszego czynu, by osiągnąć swój cel. Jeśli czytamy o Złu to jest to zło pierwotne, gdzieś z otchłani naszej podświadomości, oplatające mackami nasze nerwy, doprowadzające do skraju szaleństwa. Kiedy Moers pisze o strachu, to nie wyobrażajmy sobie biegania po bagnach pełnych węży - tu mamy skrzypiące drzwi w pustym domu i uczucie, że ktoś na nas patrzy, mimo, że jesteśmy sami w pokoju. I wiecie co? Takie, niby tandetne, oklepane sceny sprawiają, że po kręgosłupie biegną zimne dreszcze, w górę i w dół, ponieważ autor użył odpowiednich słów (i narracji pierwszoosobowej), by to osiągnąć (raz jeszcze dziękuję tłumaczce).
Podsumowując krótko - książki Moersa powinny znaleźć się w każdej biblioteczce. Z doświadczenia wiem, że może nie zapamiętacie imion większości postaci (camoński jest zdecydowanie trudnym językiem), jednak zapamiętacie swoje odczucia, kiedy przewracaliście kartki, zapamiętacie obrazy, które autor wszczepiał w wasze umysły, w końcu zapamiętacie radość z faktu, że właśnie przeczytaliście naprawdę świetną książkę.
Tym razem nie polecam. ZALECAM!!!
"(...)książki Moersa powinny znaleźć się w każdej biblioteczce." - melduję uprzejmie, że zadanie wykonane. :D "Miasto..." oraz "Rumo..." dumnie i okazale prezentują się na mojej półce. :) Do tej pory przeczytałam tylko (albo "aż") "Rumo...", ale jego przygody utkwiły mi w pamięci na dobre. :) Te przypisy pływające wokół mnie...Ach! :)
OdpowiedzUsuńJa generalnie podczas lektury doszłam do wniosku, że cechą charakterystyczną fantastyki niemieckiej jest mnogość rozumnych ras niehumanoidalnych.;)
OdpowiedzUsuńAle "Miasto..." to faktycznie świetna książka i podpisuję się pod wszystkim, co napisałaś.:) Nic dodać, nic ująć.:)
Widzę, że to naprawdę mocna, intensywna książka. Z wielką chęcią się za nią zabiorę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Ciekawa recenzja. Z chęcią przeczytam, zwłaszcza że posiadam książkę w swojej biblioteczce:))
OdpowiedzUsuńBrzmi ciekawie. Piszesz jednak, że to jakby próba naśladowania tolkienowskiego Śródziemia, a mnie to wygląda [przynajmniej z opisu] na świat stworzony przez Pratchetta [choć jakimś wielkim znawcą jego książek nie jestem].
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ksiązka niesamowita, Książka przez duże K. Czytałm kilkakrotnie. Mam na własność trzy dzieła tego pisarza, są w y j ą t k o w e.
OdpowiedzUsuńEwa,
OdpowiedzUsuńte przypisy... w Camonii swego czasu popularne były książki składające się z przypisów i przypisów do przypisów ;)
Zaopatrz się jeszcze w Kota alchemika - nie pożałujesz, trzyma poziom. Czytałam w maju 2009 i do tej pory za mną chodzi, chyba niedługo odświeżę.
Moreni,
oj tak - każda postać jest innej rasy i wszystkie są rozumne, nawet harpiry i pająxxy mają jakiś rodzaj mózgu :)
Isadora,
to jest książka przez duże K, warto przeczytać :)
kasandra,
no, to jeszcze tylko 3 i będzie komplet :)
Panie R,
naśladowania - broń panie Boże! Camonia to klasa sama w sobie, ani Śródziemie, ani Świat Dysku, ani żadne inne miejsce stworzone przez innego pisarza nie są podobne pod żadnym względem. Warto przeczytać i przekonać się na własnej skórze.
Aneta,
oj, tak w y j ą t k o w e!
Słyszałam o tej książce dlatego w ogóle nie jestem zdziwiona taką pozytywną recenzją :) Sama muszę ją kiedyś przeczytać!
OdpowiedzUsuńInteresująca recenzja:) Mówisz, że książka ma magnetyzm, w takim razie będę się musiała za nią rozejrzeć, zwłaszcza, że jak do tej pory nie znam twórczości Moersa:( Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJa wypożyczyłam kiedyś tę książkę z biblioteki i nie miałam jej czasu przeczytać. Cały czas czeka tam na półce, aż znów po nią sięgnę... Tak więc mam to na uwadze.
OdpowiedzUsuńZapowiada się dość ciekawie. Czuję się zachęcona :))
OdpowiedzUsuńMadlen,
OdpowiedzUsuńdziękuję :) koniecznie się rozejrzyj :)
Avo_lusion,
warto, on pisze książki, które z nami zostają.
tetiisheri,
super! :)
Jest w mojej bibliotece, na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńNie mogę wstawiać komentarzy na blogspocie - coś się popsuło, mam nadzieję, że tutaj się uda...
Pozdrawiam.
Warto, książka niesamowita :)
UsuńBlogspot ostatnio w ogóle oszalał...