poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Dziewczyna Płaszczka i inne nienaturalne atrakcje - Robert Rankin

29 sierpnia, KsiazkawMiescie.blogspot.com, Konferencja w sprawie paniki wywołanej sensacyjnym pojawieniem się Dziewczyny Płaszczki i innych nienaturalnych atrakcji autorstwa Roberta Rankina, która to powieść początkowo została uznana za zapis autentycznych wydarzeń.

M - Drodzy Państwo, jak wiecie jestem tu, by odpowiedzieć na wasze pytania dotyczące tej świetnej historii. Jak już wszyscy wiemy, nie jest ona oparta na faktach. Spokojnie, proszę się pchać. Odpowiem na wszystkie pytania.

Tłum - Ja! Ja! Mam pytanie!

M - Proszę bardzo, Pan w Niebieskiej Koszuli.

PwNK - Kiedy toczy się akcja Dziewczyny Płaszczki?

M - Zasadniczo w rokku 1895, choć mamy tu też retrospekcję w czasy Wojny Światów roku 1885, która to przyczyniła się do całego tego zamieszania z domniemaną autentycznością doniesień. Teraz poproszę Panią w Czerwonej Bluzce.

PwCzB - Proszę opowiedzieć coś o postaciach.

M - Mamy tu całą plejadę postaci, zarówno fikcyjnych, jak i historycznych jak np. Pan Winston Churchil czy Pan Nicola Tesla, a nawet pewien młody Austriak - co oczywiście stanowiło wodę na młyn plotek.

PwCzB - Wspominała pani o postaciach fikcyjnych. Czy są wiarygodne?

M - Przede wszystkim postacie są dwubiegunowe - każda ma dobre i złe cechy, z których, w zależności od okoliczności, zawsze przeważa jedna "strona mocy", że się tak popularnie wyrażę. Rozważając ich wiarygodność musimy dodatkowo wziąć poprawkę na gatunek literacki: oprócz steampunku możemy z powodzeniem podciągnąć tę pozycję do comic fantasy - co za tym idzie postacie są ukazane niejako w krzywym zwierciadle, mają śmieszyć. I tak np. cechy czarnego charakteru, którym bez wątpienia jest tu Profesor Coffin, są wyolbrzymione, George zaś wydaje się niebywale chwiejny raz dokonując czynów bohaterskich, za chwilę wykazując się infantylną niezaradnością i naiwnością.

PwCzB - Czy polubiła pani którąś z postaci? A może któraś wzbudziła pani niechęć?

M - O dziwo, polubiłam Profesora. Zwykle sympatyzuję z komiksowymi geniuszami zła, gdyż oni są zdecydowanie barwniejsi. Muszę też oddać honor Adzie. Ogólnie bohaterowie Dziewczyny Płaszczki, nawet drugoplanowi, to barwne, żywe indywidua, z których każdy ma swój wkład w odbiór książki przez czytelnika. Warto też pochwalić zachodzące między postaciami interakcje. Proszę pan w meloniku (?).

PwM - A co z miejscem akcji?

M - Miejsc akcji mamy kilka - jest to np. gabinet cieni, cyrkowy wóz, alternatywne Londyn i Nowy Jork.

PwM - A sama akcja?

M - Muszę oddać sprawiedliwość panu Rankinowi - czytelnik nie może nudzić się nawet przez chwilę. Akcja rozwija się bardzo dynamicznie, w każdym rozdziale mamy nagły i zaskakujący zwrot, mnóstwo komicznych sytuacji, ocierających się nawet czasami o przysłowiowe "zabili go i uciekł". Zabawa przednia, czego zresztą można się spodziewać od pierwszych stron.

PzM - Przepraszam, czy mogę zadać pytanie?

M - Bardzo proszę, Pan z Muchą.

PzM - A co z Dziewczyną Płaszczką?

M - Saito. Bogini. Przyznają się do niej aż cztery cywilizacje. Zresztą, mieliśmy tu małe zamieszanie związane z jej domniemanym pojawieniem się na Ziemi, dzięki czemu wiemy o niej tyle, ile powinniśmy...

PzM - Ale czy zostaje odnaleziona? Gdzie? Co się dzieje później?

M - Szanowny Panie, ta konferencja nie ma na celu zdradzenia zakończenia powieści pana Rankina.

PzM - Dla mnie ta informacja jest niebywale istotna.

M - Książkę czyta się bardzo dobrze, a ładny język tylko zwiększa przyjemność, polecam panu, jak i wszystkim internautom zebranym przed monitorami komputerów, serdecznie tę książkę.

PzM - Ale ja nie mam czasu, muszę wiedzieć już!

M - Proszę państwa na tym skończymy naszą konferencję. Dziękuję za uwagę i raz jeszcze polecam gorąco!

Ocena: 4,75/5
tytuł oryginału: The Japanease Devil Fish Girl and Other Unnatural Atractions
tłumaczenie: Ewa Siarkiewicz
Wydawnictwo: Prószyński i ska
liczba stron: 389
oprawa: miękka ze skrzydełkami
cena z okładki: 34 PLN

sobota, 27 sierpnia 2011

Sierpniowo-wrześniowy stosik malutki

Jaki upał! Poświęciłam się jednak i pomaszerowałam na pocztę, aby nadać urodzinowe przesyłki do Zwycięzców (mam nadzieję, że małe upominki się spodobają i przydadzą ;)), jak również odebrałam trochę książek. Wyobraźcie sobie, że, po pamiętnej aferze, listonosz zostawia nie jedno, a dwa awiza: pierwsze w skrzynce, drugie w drzwiach :D Czasem kilka dosadnych słów rudzielca (teraz już jeno z charakteru, gdyż rudy to nie tylko kolor) działa cuda ;)

Od góry:

Zbigniew Nienacki  Laseczka i tajemnica do tego autora mam niesłabnący sentyment i uwielbienie dla starych, rozpadających się wydań jego powieści z lat około '80 (to jest trochę nowsze)
Istota cienia Susanne Rauchhaus zaintrygowało mnie, co może kryć się w cieniu. Obie książki z wymiany na LC
Pokuta Anne Rice rozpoczynająca cykl Czas aniołów (polskie wydanie już 7 września). Właśnie kończę Atrofię - całkiem niezła - i oczywiście nie mogę się już doczekać, żeby sprawdzić, co Mistrzyni ma do powiedzenia w popularnym ostatnio nurcie "anielskich czytadeł"
Gaumardżos! wygrana na LC za recenzję Bezzmiennej :)
A ostatnie dwie pozycje to podpatrzone u Moreni książki wysoce niepedagogiczne Rzecz o zbłąkanej duszy tomy 1 i 2. Po, między innymi, Ternie, którego recenzję też Wam jestem winna, rosyjskiej fantastyce mówię jeszcze głośniejsze tak!

Jutro postaram się zamieścić recenzję (hmmm... no, nie do końca) Dziewczyny Płaszczki (wymaga jeszcze drobnej korekty), potem sukcesywnie pojawią się Atrofia, Tern i Futurospekcja.

Przyszły tydzień też zapowiada się interesująco książkowo, ponieważ Allegro to szatan ;)

Pozdrawiam i do przeczytania!

sobota, 20 sierpnia 2011

Opowieść Podręcznej - Margaret Atwood

Zanim sięgnięcie po lekturę, warto rozważyć słowo "Podręczna" (ang. "handmaid"). Jakie konotacje budzi? Nie, nie napiszę tu, czy te skojarzenia są słuszne, ponieważ Opowieść zweryfikuje je najlepiej, jednak być może dzięki tej chwili refleksji tym bardziej odczujecie przewrotność antyutopijnej powieści kanadyjskiej autorki.

Wiecie doskonale, jaki jest nasz świat. Alkohol, narkotyki, przemoc - to tylko śnieg na wierzchołku góry lodowej. Kobiety strzygą i farbują włosy, nakładają makijaż, odsłaniają nogi, ramiona, wiele poprawia sztucznie urodę. Poprawiają Boga. Powszechne jest zawieranie ponownych związków małżeńskich, życie w grzechu. Kobiety wysławiają się swobodnie, zdobywają wykształcenie. Mężczyźnie powoli stają się jedynie bezwolnymi reproduktorami, gdyż kobieta jest w stanie sama zapracować na swoje utrzymanie. Najgorsza jest jednak bezpłodność stanowiąca coraz częstszy problem populacji, a jednak niektóre z kobiet biorą lekarstwa, by sztucznie powstrzymywać płodność, by żyć w rozwiązłości. A przecież nie tak jest napisane, nie tak być powinno.

W Republice Gileadzkiej, kraju stworzonym przez Atwood na terenach Stanów Zjednoczonych, panują nowe porządki. To teokratyczny kraj rządzony przez mężczyzn. Jeśli wrzucicie mizoginię, faszyzm, inkwizycję i purytanizm do jednego tygla otrzymacie namiastkę tego, czym jest ta utopia i czym może stać się władza w rękach ludzi z wizją lepszego świata.

Najwyżej w hierarchii stoją Komendanci, każdy z nich posiada Żonę, zwykle zbyt starą lub bezpłodną, jego domem zajmują się Marty, każdemu przysługuje też Podręczna. Biedniejsi mężczyźni mają Gospożony, które spełniają wszystkie trzy funkcje. Status społeczny kobiety można rozpoznać po kolorze ubioru - Żony noszą się na niebiesko, Martom przysługuje zieleń, a Podręczne przywdziewają czerwone habity z białymi skrzydłami zakrywającymi twarz. Osoba płci żeńskiej, która nigdy nie była w prawowitym związku małżeńskim, jest niepłodna, a jednocześnie zbyt stara na Martę staje się niekobietą i zostaje zesłana do Kolonii.

Freda jest Podręczną. Nie jest to jej prawdziwe imię, przyjęła je w chwili wprowadzenia się do domu swojego obecnego Komendanta. Nie wiemy również, gdzie dokładnie ten dom stoi. Nie jest tu istotne miejsce akcji, czy imię, gdyż mogłaby równie dobrze nazwać się Józefą w latach trzydziestych ubiegłego stulecia gdzieś w okolicach Moskwy, lub Rudolfą i mieszkać na początku lat czterdziestych u ujścia Soły do Wisły.
- Nie usmażysz omletu, nie tłukąc jajek - mówi - Myśleliśmy, że nam pójdzie lepiej.
- Lepiej? - pytam ściszonym głosem. Jak on może myśleć, że tak jest lepiej?
- "Lepiej" nigdy nie znaczy lepiej dla wszystkich. - mówi - Zawsze dla niektórych jest gorzej.*
Ta niezwykła powieść to historia kobiety, która walczy o zachowanie zdrowia psychicznego w ekstremalnych warunkach.
Musicie mi wybaczyć. Jestem uciekinierką z przeszłości i jak każdy uciekinier rozpamiętuję obyczaje i nawyki z życia, które porzuciłam lub zostałam zmuszona porzucić, i to wszystko, z tego miejsca, wydaje mi się dziwaczne, a mój stosunek do tego obsesyjny. Jak biały Rosjanin popijający herbatę w Paryżu i rzucony w wiek dwudziesty, wędruję w przeszłość, szukając dawnych ścieżek: robię się zbyt ckliwa, gubię się.*
Narracja pierwszoosobowa sprawia, że książkę czyta się nie tylko oczyma, a również sercem. Atwood wytworzyła na tyle silną więź z czytelnikiem, że fikcyjna opowieść przeobraziła się w wiarygodną kronikę tego, co może się stać niekoniecznie z inicjatywy sfrustrowanych mężczyzn. "Nolite te bastardes carborundorum"* niczym przestroga przewija się przez całą książkę i zostaje w pamięci.

Kusi mnie, by Wam opowiedzieć o Republice Gileadu, o Ceremoniach, o Kobiecych Modliwilach, o Wybawieniach... nie zrobię tego jednak. Czasem milczenie jest złotem.

Pozycja obowiązkowa.

*cytaty z książki

Ocena: 5/5
tytuł oryginału: The Handmaid's Tale
tłumaczenie: Zofia Uhrynowska-Hanasz
Wydawnictwo: Zysk i Spółka
liczba stron: 285
oprawa: miękka
cena z okładki: 25 PLN
Allegro 18 PLN z przesyłką
 

środa, 17 sierpnia 2011

Dziewczyna i chłopak. Wszystko na opak - Wendelin Van Draanen

Pamiętasz swoją pierwszą miłość? Te oczy... te włosy... ten uśmiech... te motylki w brzuchu, gdy znaleźliście się blisko... I co najważniejsze, to była twoja największa tajemnica! Być może nigdy nikt jej nie odkrył, a może wiedziała cała klasa, być może szybko się okazało, że poza oczami  nie było w tej osobie nic więcej, być może później było jeszcze wiele innych wielkich miłości - teraz to jest nieistotne, i tak wspominasz z rozrzewnieniem właśnie tę, bo była pierwsza i jakże naiwna.

Kiedy Juli i Bryce spotykają się po raz pierwszy mają zaledwie po 7 lat, a jednak dziewczynka od razu zakochuje się w nowym sąsiedzie, on natomiast z miejsca obdarza ją nienawiścią. Przez całą podstawówkę ich uczucia się nie zmieniają, później, gdy zaczynają dorastać Juli, jak to dziewczęta w pewnym wieku, zaczyna dostrzegać coś poza oczami Bryce'a i niekoniecznie jest to pozytywne odkrycie. Niechęć chłopaka w stosunku do sąsiadki przyjmuje w pewnym momencie postać lękliwej obsesji, po pewnym czasie on również, ku własnemu zaskoczeniu, dostrzega Juli w innym świetle.

Pani Van Draanen stworzyła pełną dziecięcej naiwności i rodzącej się powoli mądrości opowieść snutą z perspektywy Juli - rezolutnej, skromnej dziewczyny, oraz Bryce'a - chłopaka, który od małego uczony jest zakłamania i nietolerancji. Obydwoje nakreśleni zostali zdecydowanymi pociągnięciami pióra - czytelnik od razu odczuwa sympatię dla Juli z jej systemem wartości i marzeniami, w stosunku do Bryce'a zaś pobłażanie i oczekiwanie poprawy.

Uważam, że ta pozycja powinna obowiązkowo znaleźć się na półce każdego nastolatka, niezależnie od płci, ze względu na dwie rzeczy - piękny, bogaty język oraz wartości, jakie ukazuje. Lekturom takim jak Dziewczyna i chłopak należą się twarde oprawy, kredowy papier i kampania reklamowa - to książka, która uczy, że nie zawsze piękne oczy i włosy idą w parze z pięknym wnętrzem, ale również, tego, że ludzie się zmieniają. To książka, która uczy patrzeć dostrzegać całość, ale i szczegóły. To w końcu książka, która pozwala przypomnieć sobie pierwszą miłość, do rówieśnika - coś na co każdy z nas był kiedyś "skazany" i na co są "skazane" nasze dzieci.

Polecam nie tylko nastolatkom - ta pozycja wywoła uśmiech i ciepłe uczucia u każdego czytelnika.

Ocena: 4,5/5
tytuł oryginału: Flipped
tłumaczenie: Dorota Dziewońska
Wydawnictwo: Galeria Książki
liczba stron: 222
oprawa: miękka
cena z okładki: 29,90 PLN
  

wtorek, 9 sierpnia 2011

Bezzmienna - Gail Carriger

"Ta książka to moje paranormalne Waterloo" napisałam w recenzji pierwszego tomu Protektoratu Parasola, czyli Bezdusznej. Czy Bezzmienna okazała się równie dobra? Niczym maratończyk spieszę Wam donieść, że w moim odczuciu jest lepsza!

Tym razem Alexia Maccon, lady Woolsey, udaje się w swoją wymarzoną podróż sterowcem w celach służbowych, lecz, gwoli przyzwoitości, w asyście jednej ze swoich pustych sióstr, lubującej się w szkaradnych kapeluszach przyjaciółki oraz clavigera swego męża, pana Tunstella. Celem podróży jest Szkocja, a konkretnie dawna wataha lorda Maccona, gdyż to ona zdaje się być źródłem dziwnej przypadłości nękającej nadprzyrodzonych. Nie nastawiajmy się jednak na nostalgiczne podziwianie landszaftów, czy rozpaczanie z powodu braku mężowskiego ramienia w pobliżu, tudzież nadmiaru emocji wywołanych popołudniową herbatką. Carriger ma nam do zaoferowania o wiele większą dawkę adrenaliny - ktoś dybie na życie Alexii i nie zawaha się sięgnąć po truciznę, czy też zwyczajnie zrzucić swą ofiarę z pokładu, by cel osiągnąć. My jednak wiemy, że złego, czy też raczej bezdusznej, diabli nie wezmą, zabójca będzie musiał się bardziej postarać, a wziąwszy pod uwagę nową, niezwykle szpetną, parasolkę, będzie miał wyjątkowo trudne zadanie.

Powieść Pani Carriger zbudowana jest na solidnych podstawach: piękny język, wymagający (oczywiście mogłabym tu np. użyć słowa "zaawansowany" czy "bogaty", jednak bardzo pasuje mi właśnie "wymagający")dobór słownictwa, zróżnicowane i wyraziste postaci, inteligentne poczucie humoru owocują ciętymi ripostami, błyskotliwymi metaforami i wieloma arcyzabawnymi sytuacjami. Na uwagę zasługują wszystkie wynalazki, od parasolki począwszy, poprzez okularnetki wszelkiej maści, na eterograforze skończywszy - jeśli ktoś miał wątpliwości, dlaczego obie części zaliczamy do steampunku. Autorka okrasiła całość subtelnym erotyzmem i nutką wiktoriańskiego romantyzmu na wesoło, suma sumarum tworząc wyjątkowo łakomy kąsek zarówno dla wielbicieli steampunku jak i comic fantasy z wykwintną nutką romantyzmu.

Carriger, pisząc powieść o wampirach, wilkołakach i prasolkach, wyłamuje się z kanonu paranormalnych sag tak popularnych ostatnimi czasy na czytelniczym rynku. Powiem więcej, niebanalny i porywający styl amerykańskiej pisarki zdecydowanie bardziej, choć nienachalnie, wpisuje się w nisze utworzone przez Pratchetta i/lub Rankina, niż Meyer czy Arthur, nie tracąc przy tym kobiecości i "wenusjańskiego" spojrzenia na świat.

Nie tylko jestem zaintrygowana jej twórczością, Tofa Borregaard, jak naprawdę nazywa się autorka, pnie się coraz wyżej w hierarchii moich ulubionych autorów.

Polecam!

Ocena: 5/5
 
tytuł oryginału: Changeless
tłumaczenie: Magdalena Motzan-Małkowska
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
liczba stron: 319
oprawa: miękka
cena z okładki: 34 PLN

sobota, 6 sierpnia 2011

Stosik refleksyjny - "zasieciowana" na dobre.

Dopadła mnie refleksja, że się "zasieciowałam". Gubię się w księgarniach stacjonarnych, jakoś nie potrafię sobie nic wybrać, bo najchętniej wzięłabym wszystko na raz, więc wychodzę z pustymi rękami. Uwielbiam co prawda zapach nowych książek, podziwianie okładek, czuję się trochę jak dziecko w sklepie z zabawkami, ale... nie umiem kupować książek inaczej, niż przez Internet.

W księgarni stacjonarnej mam też jakieś takie dziwne (jakże cudownie rozsądne) poczucie, że moją biblioteczkę i tak zalegają sterty książek "do przeczytania", a ta, którą trzymam właśnie w ręku, wcale tych stert nie zmniejszy. Może jest to spowodowane tym, że organoleptycznie mogę ocenić ilość miejsca potrzebną na daną pozycję?... Kiedy natomiast wchodzę na Allegro lub, co gorsza, na stronę jednej z ulubionych księgarni internetowych, od razu to dziwne poczucie znika jak kamfora... 

Rozmawiałam o tej "księgarnianej przypadłości" z koleżanką z pracy, która ma dokładnie to samo, jestem ciekawa, czy jesteśmy w tym osamotnione? Jak się czujecie w zwykłych księgarniach?

Ostatnio odkryłam outlet Empiku przy stacji metra Kabaty. Niby raj, bo np. niektóre części Diuny (tak, te piękne!) można kupić np. za 29,99 PLN, defekt - porwana obwoluta, pobrudzona okładka. Diunę na szczęście mam. Spędziłam między regałami jakieś 45 minut i wyszłam... z niczym! Chyba sobie daruję wyprawy do tego miejsca.

Ale, ale, czas pokazać moje nowe nabytki :)



Od dołu:
5 książek wygranych na LC za recenzję Hollywood
Encyklopedia Gwiazd Polskiego Sportu - ładnie wydany album
Urodzony, by przetrwać - dubel, już wymyśliłam dla niego przeznaczenie.
Pojedynki wampirów - nie będę komentować.
Czerwona piramida - w zasadzie ukoronowanie całej wygranej i najsmakowitszy kąsek :)
Dziewczyna i chłopak, wszystko na opak - dubel, też z przeznaczeniem. Połknęłam ją wczoraj, jest zaskakująco dobra, recenzja wkrótce.
Oraz dowód rzeczowy, że kompulsywny zakupoholizm mi nie przeszedł:
Krawędź czasu - "Drzewo Życia i szaleni demiurgowie. Kabała i myślące maszyny. Magia i rewolucja przemysłowa." + bardzo mi się podoba wydanie. Selkar, wraz z prezentem dla mojej małej Misi oraz książką autorki, której się po mnie zupełnie nie spodziewacie ;)
Oblicze Czarnej Palmiry - zakończenie słynnych "Patroli". 6,99 w Tesco :)

W najbliższym czasie pojawią się recenzje Bezzmiennej, Dziewczyny Płaszczki oraz wspomnianej Dziewczyna i chłopak.


Wybaczcie, że chwilowo mniej się udzielam pisemnie na Waszych blogach (czytam Was nadal, tylko z komórki nieco mi niewygodnie się wypowiadać, komputer włączam średnio raz na trzy dni). Wróciłam do pracy i mam zdecydowanie mniej czasu na czytanie, a książki recenzyjne, które są dla mnie priorytetem, na tym nieco cierpią, stąd komputerowy szlaban.


Przypominam o trwającym konkursie na życzenia urodzinowe :)



Pozdrawiam i do przeczytania :)

środa, 3 sierpnia 2011

Inne Okręty - Romuald Pawlak

Pisanie tej recenzji było dla mnie naprawdę trudne. Każdy z nas ma czasem takie chwile, kiedy książka mu się podobała ale jednocześnie nie jest do niej przekonany i pozycja pana Pawlaka jest dla mnie taką właśnie lekturą.

"Co by było gdyby koń Pizarra się potknął?" zapytuje autor i puszcza wodze fantazji pozwalając historii potoczyć się innym torem. Hiszpanie od wielu lat koegzystują z Indianami na skrawku ziemi wydzielonym przez inkaskie imperium, cały czas gromadząc siły potrzebne do podbicia Inki. Kiedy w końcu nadchodzi wojna, Pedro de Manjarres  i jego indiańska kochanka znajdują się w centrum wydarzeń.

Cudowny, niczym nie ograniczony potencjał. Pisząc od nowa historię, wplatając w nią fikcyjne postaci można stworzyć dzieło, którego czytelnik długo nie zapomni. O którym będzie opowiadał znajomym. Do przeczytania którego będzie namawiał. Zaserwować odbiorcy prawdziwy "el condor pasa"... można też zagmatwać fabułę i otworzyć wiele furtek.

W całej powieści było wiele momentów, kiedy wzbijałam się w przestworza unoszona przez piękny język i styl Pawlaka, aby... aby nagle stwierdzić z żalem, że mój lot właśnie się skończył. Autor przywodził mi na myśl ptaka z lękiem wysokości: dopóki nie odkryje, że się wzbija, lot przebiega spokojnie, potem jest już tylko paniczne łopotanie skrzydłami, byle tylko wylądować... Pawlakowy, potencjalnie cudowny "el condor pasa" owocuje natomiast nieco dziwnymi przeskokami w fabule. Przykład? Asarpay i De Manjarresowi udaje się uciec z pewnego miejsca - suspence zbudowany zostaje po mistrzowsku, jednak kondor właśnie odkrył, że się wzbił wysoko i... kiedy ich spotkałam następnym razem byli już daleko od tego miejsca, a Pawlak przemilczał ich przygody. A przecież tyle mogło się wydarzyć!

De Manjarres ma wizje przyszłości bliższej i bardzo odległej, te wizje wciągają niczym trąba powietrzna, ale... jesteśmy nadal w Kansas (czy właściwie gdzieś w Andach). De Manjarres zaś, podróżując samotnie po owładniętych wojną górach, nie dość, że przemierza ogromne odległości nadspodziewanie szybko, to jeszcze najwyraźniej jest kłopoto-odporny.

Spodziewałam się czegoś naprawdę wielkiego, wspaniałej powieści przygodowej, opisów kwitnącego Imperium Inków, może nawet podróży w czasie żeby te wizje odległej przyszłości jakoś powiązać z fabułą (a można było!), ale już na pewno alternatywnej historii, w której koń Pizarra się potknął. Dostałam to ostatnie. Całkiem nieźle podane, ale mogło być nieco lepiej.

Kiedy jednak przypomnę sobie półki w księgarniach uginające się pod wampirzo-wilkołaczo-anielskimi sagami, które pod względem językowym nie dorastają Pawlakowi do pięt, kiedy pomyślę o "powieściach o miłości" z piękną parą w namiętnym uścisku na różowych okładkach, których autorzy pewnie nawet nie wiedzą, że Pizarro miał konia, a galeon zapewne uważają za część garderoby... nagle "el condor pasa" przestaje być aż tak istotne. Książka Pawlaka wymaga myślenia, wiedzy ogólnej pozwalającej wychwycić subtelne różnice w historii, chociażby Polski, wplecione w fabułę.

Podsumowując: może Pawlak nie wykorzystał w pełni potencjału, ale stworzył piękną pod względem językowym i stylistycznym powieść, którą polecam daleko bardziej, niż tanie wampirze paperbacki.


Ocena: 3,5/5
Wydawnictwo:  Instytut Wydawniczy Erica
liczba stron: 368
oprawa: miękka
cena z okładki: 34,90 PLN
Przypominam o trwającym konkursie urodzinowym :)
 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...