niedziela, 24 marca 2013

Poradnik pozytywnego myślenia - Matthew Quick

Pat Peoples spędził w swoim mniemaniu dwa, dla świata jednak aż cztery, lata w niedobrym miejscu, zakładzie zdrowia psychicznego. Przez cały ten czas, przynajmniej ten czas, o którym Pat nam opowiada w swoim pamiętniku-liście do żony, ciężko pracował nad sobą, aby Nikki, dała mu szansę i tym samym zakończyła okres rozłąki. Zdaje sobie sprawę z tego, że był złym mężem, zawsze stawiał na swoim i w dodatku w czasie trwania małżeństwa przytył, ale bardzo się stara zmienić, być miłym człowiekiem, odbywa wielogodzinne treningi kształtujące nowe ciało, dużo czyta, a ataki miewa już tylko wtedy, kiedy w pobliżu pojawia się prześladujący go Kenny G.

Mama zdobywa nakaz sądowy i zabiera go do domu, by tam powoli powrócił do normalnego życia. Oczywiście będzie musiał brać udział w sesjach terapeutycznych, brać przepisane leki i przestrzegać pewnego ustalonego trybu życia, zdaniem lekarzy i rodziny polegającego przede wszystkim na pogodzeniu się z faktem, że Nikki już nie ma.

Najważniejszymi osobami w życiu Pata są despotyczny ojciec, zadowolony jedynie, gdy jego ukochana drużyna futbolowa wygrywa i matka, podporządkowana mu bez reszty. Pewnego dnia uzależniony od tabeli wyników mały świat tej rodziny zostanie wywrócony do góry nogami z pomocą tajemniczego przyjaciela i wielkiego telewizora.

Za sprawą przyjaciela z liceum, w podporządkowanej harmonogramowi treningów egzystencji Pata pojawia się Tiffany, która jest co najmniej równie pokręcona, jak on sam. W wieczór ich poznania proponuje mu seks, a kiedy on odmawia, wtula się w niego i płacze. Potem codziennie czeka na niego przed domem i przebiega za nim piętnastokilometrowe odcinki w całkowitym milczeniu. Co by Nikki pomyślała, gdyby wiedziała, że łazi za nim jakaś laska? Tiffany jest denerwująca i najwyraźniej chce od Pata czegoś bliżej niesprecyzowanego, ale jedyne, czego on chce od niej, to jak najszybciej się jej pozbyć. W tym celu zaprasza ją na randkę.

Nikki to Godot w żeńskiej postaci. Nie byłam do końca pewna, czy istnieje naprawdę, ani co się z nią stało, musiała w końcu być jakaś przyczyna czteroletniego odizolowania głównego bohatera, a autor nie podawał odpowiedzi na tacy. Pat z podziwu godną determinacją dążył jedynie do stania się godnym obecności ukochanej żony w jego życiu. Wierzył, że przyjdzie moment, w którym ona wróci, nie wiedział ani kiedy, ani w jaki sposób, ta wiara, pozytywne myślenie, było motorem dla zmiany, która się w nim przez lata rozłąki dokonywała.

Poradnik pozytywnego myślenia to wspaniała książka o sile nadziei, o tym, że nie można się poddawać, o przyjaciołach, którzy pomagają otrzepać się i iść dalej, i w końcu o miłości w różnorodnych postaciach: rodzicielskiej, braterskiej, romantycznej. To historia walki o zdrowie psychiczne człowieka, który nie do końca wie, co się z nim dzieje.
To studium stosunków międzyludzkich na różnych płaszczyznach, czego najlepszym przykładem może być obserwowanie oczami Pata strajku jego matki, zaskakujące, dziecinne wręcz, spojrzenie na małżeństwo rodziców; jej list, przypadkiem znaleziony przez syna rzucający na sytuację inne światło; postawa ojca stanowiąca jakże wyraźny, choć milczący, komentarz i w końcu nasza własna ocena, na luksus której pozwala nam Quick.

Bardzo inteligentnie napisana, zostawiająca czytelnikowi miejsce na refleksje, trzymająca w napięciu, pozytywnie zaskakująca swą nieprzewidywalnością, nużąca jedynie kibicowaniem drużynie futbolowej.

Zdecydowanie polecam i Poradnik... i pozytywne myślenie!

Tytuł oryginału: The Silver Linings Playbook
Tłumaczenie:
Maria Borzobohata-Sawicka, Joanna Dziubińska
Wydawnictwo: Otwarte, 2013

liczba stron: 380
oprawa: miękka
cena z okładki: 34,90 PLN
***
Ogromny minus dla wydawnictwa za rozpoczynanie rozdziałów zawsze od nieparzystej strony, szerokie marginesy, dużą czcionkę i odstępy między wierszami (płacimy wcale nie tak niską cenę za mnóstwo pustych stron i nieco wątpliwą estetykę).

Muszę obejrzeć film!

7 komentarzy:

  1. Czytałam inną, mniej pozytywną recenzję tej książki i szczerze mówiąc zniechęciłam się do niej. Może kiedyś do niej zajrzę jeśli będę miała okazję, ale specjalnie szukać jej nie będę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wrażenie, że wydawnictwa ostatnio zrobią wszystko, by wcisnąć nam książkę i najlepiej wcale nie tanio... A to rozciągną tekst do granic przyzwoitości, a to zasugerują w opisie na okładce coś czym książka wcale nie jest, albo pobawią się w porównania do wielkich hitów, które pozostają bez pokrycia. Co martwi, te zabiegi się sprawdzają i w wielu przypadkach naprawdę gwarantują wydawnictwu przetrwanie kolejnego roku na rynku. Nawet jeśli każdy taki zabieg kończy się frustracją "oszukanych" czytelników...
    Co do samej książki, to choć nie jest ona moją ulubioną, czytało mi się naprawdę sympatycznie. I praktycznie od pierwszych stron wyczuwałam coś tak bardzo pozytywnego... Akurat teraz, gdy wiosna za nic nie chce przyjść a nas dopada zniechęcenie, naprawdę idealna lektura :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio jest o niej bardzo głośno. Przeczytam

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna recenzja ! Zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki i obejrzenia filmu :D
    http://ksiazki-na-podlodze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Film oglądałam, a książka została niedawno zakupiona i czeka na swoją kolej :D
    Film świetny i dzięki niemu jestem jeszcze większą optymistką! :D


    http://recenzentka-carrie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Lektura tej książki jeszcze przede mną i mam nadzieję, że mi również się spodoba :) Chciałam też obejrzeć film, ale grali tylko jeden raz w kinie w moim mieście i zapomniałam zarezerwować bilety :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Większa liczba stron = wyższa cena, którą można wstawić na okładkę. Optycznie książka wydaje się obszerna, jesteśmy więc gotów więcej zapłacić. Też mnie to wkurza. Gdyby książki były sprzedawane w pudełkach, wydawcy bez oporów korzystaliby z malutkiej czcionki i formatu, tłumacząc to, a jakże, ochroną środowiska ;-) Tak jest w przypadku gier komputerowych. Kiedyś instrukcję miały po kilkadziesiąt stron, dziś dostajemy broszurkę. O fakcie dowiadując się dopiero po rozpakowaniu gry, przy okazji otrzymując informacje o szlachetnych intencjach dystrybutora ;-) Trzeba nazywać rzeczy po imieniu - to zwyczajna oszczędność kasy, cięcie kosztów, nie ochrona środowiska. Co widać jak na dłoni porównując właśnie książki (szastają papierem bez oporów, byleby tylko więcej zarobić - oni za kilkadziesiąt stron więcej zapłacą w drukarni kilkadziesiąt groszy, my w księgarni kilka złotych) i gry.

    "Poradnik..." chętnie kiedyś przeczytam, film był niezły :-)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...