czwartek, 21 marca 2013

Zabójstwo z lekką nadwagą - Meg Cabot

Ileż ja się dobrego naczytałam o Meg Cabot, że taka błyskotliwa, że jej powieści są takie świeże... stwierdziłam, że i ja muszę się o jej wspaniałości przekonać inaczej, niż tylko oglądając ekranizację Pamiętnika Księżniczki (choć mam wrażenie, że mogłam go wcześniej czytać), jej najsłynniejszego dzieła. Na wspomniany Pamiętnik jestem już trochę zbyt dojrzała, ale przecież Pani Cabot pisze również dla starszych czytelniczek, i to w dodatku kryminały - tym oto sposobem trafiło do mojej biblioteczki Zabójstwo z lekką nadwagą.

Heather Wells ma trzydzieści lat, psa Lucy, lekką nadwagę i swojego wykładowcę matematyki z zajęć wyrównawczych na Uniwersytecie Nowojorskim, blond wegetarianina Tada, za chłopaka.  Jest byłą gwiazdką muzyki pop, którą kochająca mamusia pozbawiła majątku, dorywczo pracuje u niespełnionej miłości swojego życia, a na pełny etat w Akademiku Śmierci - domu studenckim, gdzie doszło do kilku morderstw. W przedmiotowym Zabójstwie... ofiarą kolejnego z nich pada szef Heather, a ta będzie się starała pomóc policji w odnalezieniu sprawcy.

Wydawniczy fastfood nawet dla czytelnika z lekką gorączką, jakim dziś jestem: nad fabułą skupiać się nie trzeba - kręci się, wbrew oczekiwaniom, nie wokół poszukiwań zabójcy, a wokół śmieciowego jedzenia (w dużych ilościach) i seksu (w wersji dla starszych nastolatek), wysilać umysłu w poszukiwaniu rozwiązania zagadki też nie musimy - sprawcy domyśliłam się zanim na dobre wkroczył na scenę, chociaż Cabot nieudolnie próbowała zmylić czytelnika. To kuriozum koło kryminału mogło leżeć na księgarnianej półce. Humor jak z kiepskiego sitcomu, którego za rok nie będziesz pamiętać. Bohaterowie nakreśleni tak infantylnie, że to aż niewiarygodne, by autorka miała 40 lat w chwili ich tworzenia: główna bohaterka nie umie się skupić, kiedy w oczy jej się rzuca jakikolwiek kawałek męskiego ciała, albo na horyzoncie pojawia się dowolne jedzenie; mężczyźni przypominają koguciki - stroszą piórka i nic z tego nie wynika; kobiety, a już w szczególności Muffy, są stałe niczym światło stroboskopu.

Zapycha na krótko, pozostaje niesmak. Dokąd zmierzamy jako czytelnicy, skoro ktoś taki jest jedną z najpoczytniejszych autorek?

Moje pierwsze i na pewno ostatnie spotkanie z Meg Cabot. Wam też nie polecam.
Tytuł oryginału: Big boned
Tłumaczenie:
Elżbieta Steglińska
Wydawnictwo: Amber, 2008

liczba stron: 223
oprawa: miękka
cena z okładki: 29,80 PLN

8 komentarzy:

  1. "Wydawniczy fastfood" - muszę zapamiętać. ;) Na książkę, rzecz jasna się nie skuszę. Mam ważniejsze lektury na głowie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś, jeszcze niedawno czytałam książki tej autorki. Skończyłam serię i przestałam. Nie wiem czy kiedyś jeszcze do niej wrócę

    OdpowiedzUsuń
  3. Kazdy kraj ma inna mentalność. Czytałaś "Dzienik Briget Jones"? ja próbuję zrozumieć zagraniczne trendy i często mnie męczy, to co czytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że czytałam. Ale dużo łatwiej mi jest Bridget zaakceptować, niż dziełka powstające powiedzmy 10 lat później... może częściowo dlatego, że Fielding czytałam ją wychodząc z lat nastoletnich?
      Myślę, że masowe uwielbienie dla wszechobecnego chłamu nie jest kwestią mentalności kraju, tylko ogólnego zubożenia intelektualnego - w globalnym ujęciu. Mamy dostęp do środków przekazu, których nie było 15-20 lat temu, a które niestety (i na szczęście) może tworzyć każdy, żyjemy szybko, więc i szybko czytamy, przynajmniej ci, którzy od lektury nie wymagają jakiejkolwiek głębi, przekazu, refleksji. Takie trochę fastfoody, że się spożywczym przykładem Cabot wspomogę.
      Poza tym ludzie boją się czymkolwiek wyróżnić - jeśli ktoś powiedział, że Cabot jest super, to "hura! Wszyscy czytamy Cabot" i robimy to bez zastanowienia, czy nam się podoba, czy nie. I jeszcze przytakujemy "o tak, Cabot jest super!". A potem taka Cabot trafia w ręce myślącego człowieka i... to go męczy.

      Usuń
  4. Eeee... Brzmi nieapetycznie, dziękuję bardzo :-/
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cabot wręcz nie znoszę, więc raczej nie sięgnę ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nazwisko kojarzę, ale nic jej nie czytałam. Oglądałam co prawda ekranizacje Pamiętnika Księżniczki, ale słyszałam że filmy są lepsze od książek.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tytuł rozłożył mnie na łopatki, czegoś takiego nie można brać na poważnie... Sama powinnam co nieco zrzucić niż przybrać więc na wydawniczy fastfood się nie skuszę. Swoją drogą to określenie mogłoby na stałe wejść do blogerskiego słownika. :-)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...