sobota, 19 stycznia 2013

Miasto i Miasto - China Miéville

Przy poznawaniu nowych rzeczy umysł ludzki ma tendencję do wyszukiwania analogii do rzeczy już nam znanych, stąd twarz na księżycu, kłosy czy inne owieczki na niebie, Shire wygląda jak swojska wieś, mieszkańcy grzędowiczowego Kirenenu to wypisz wymaluj skrzyżowanie Arabów i Chińczyków... czasem jednak, bardzo rzadko, pojawia się książka, w której świecie przedstawionym nie tak łatwo dopatrzeć się znanych elementów, choć na pozór wydają się one oczywiste.

Miasto i Miasto to uhonorowana szeregiem nagród powieść, mogę to z pełną odpowiedzialnością napisać, utalentowanego brytyjskiego pisarza młodego pokolenia, Chiny Miéville'a. Książka pokonała mnie już dwukrotnie wracając w stanie napoczętym na półkę, przyszedł jednak moment, w którym miałam świeży i otwarty umysł oraz niezachwiane przekonanie, że tym razem to ja wyjdę zwycięsko z naszej konfrontacji. Z przyjemnością mogę powiedzieć, że warto było czekać na ten niesamowity thriller-fantasy-polityczno-egzystencjalny kryminał.

Gdzieś na Bałkanach toczy się śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa Mahalii Geary, amerykańskiej doktorantki na wydziale archeologii pracującej na wykopaliskach w Ul Quomie, której ciało zostaje odnalezione w Besźel. Narrator to doświadczony inspektor beszańskiej Brygady Najpoważniejszych Zbrodni, Tyador Borlú, który stara się rozwikłać tę politycznie zabarwioną zagadkę, jednocześnie oprowadzając nas po najdziwniejszym mieście świata. Besźel i Ul Quoma to dwa odrębne państwa, które, geograficznie znajdują się w tym samym miejscu jednocześnie stanowiąc niezależne politycznie, ekonomicznie, kulturowo, historycznie (choć to również jest dość skomplikowane) i lingwistycznie miejsca.

Pierwsze sto-sto pięćdziesiąt stron to wyjątkowo męczące zapoznawanie się z miastami - Borlú uczy czytelnika przeoczania tego drugiego miasta, próbuje nam uświadomić jak wygląda codzienność beszanina - niezauważanie samochodu wyprzedzanego na ulicy lub stojącego przed nami w korku; niedostrzeganie pociągu przejeżdżającego tuż za oknem naszego mieszkania; obojętne prześlizgiwanie się wzrokiem po "zagranicznych" budynkach, których nachalną obecność pomiędzy wierszami tylko ślepiec by przeoczył, że o ludziach nie wspomnę... Tu właśnie mój umysł próbował doszukać się analogii, jakoś zrozumieć niezwykłość Besźel i Ul Quomy na bazie stolicy Niemiec. Próbowałam sobie wyobrazić poprzeplataną architekturę Berlina Wschodniego i Zachodniego, próbowałam też "siłą wcisnąć" na miejsce Wschodniego w moim umyśle Warszawę, żeby chociaż skala była inna, co jednak oczywiste - nie umiałam.

Miasta dzieli oficjalna granica z przejściem granicznym z prawdziwego zdarzenia. Po obowiązkowym, mozolnym szkoleniu zmierzającym do wytworzenia mechanizmu o przeciwnym wektorze niż wyuczony przez całe życie (czyli przeoczania swojego rodzinnego miasta, a postrzegania tego drugiego) można otrzymać wizę i przejść przez tę granicę w Hali Łącznikowej - budynku należącym do obu miast jednocześnie i stanowiącym jedyne miejsce, gdzie oficjalnie można widzieć jedno miasto będąc w tym drugim. Dojeżdża się do niej w Besźel (bo z Borlú tak właśnie podróżujemy) i wyjeżdża z niej w Ul Quomie tą samą ulicą noszącą inną nazwę w obu miastach, dostrzega się jednak inne budynki. Rodzina i znajomi stają się dla nas niewidzialni, możemy im wysłać kartkę z zagranicy, bowiem jest też druga granica, po p r z e k r o c z e n i u  której - dostrzeżeniu swojego rodzinnego, w danej chwili jednak tego drugiego miasta - pojawia się Przekroczeniówka, złowroga i tajemnicza władza stojąca na straży odrębności dwóch miast.

Kiedy oswoiłam się już nieco z niezwykłością Besźel i Ul Quomy, historia ruszyła przed siebie nie dając chwili wytchnienia. Jest to świetnie napisana książka, choć momentami miałam wrażenie, że przy tej całej niezwykłości dwóch miast, potencjalnej możliwości istnienia trzeciego i groźbie pojawienia się Przekroczeniówki, akcja jest popychana do przodu dialogami. Nie przeszkadzało mi to jednak w żaden sposób. Myślę, że gdybym miała do czynienia z klasycznym kryminałem byłby on raczej kiepski, za political fiction nie przepadam, jako typowe s-f lub u-f powieść byłaby nudnawa i zmierzała donikąd, za mało dreszczy było na thriller, za to miks tych wszystkich gatunków sprawił, że długo nie zapomnę pobytu w Besźel/Ul Quomie, choć nie obawiam się, iż najprawdopodobniej bym przekroczyła.

Powołując się na moje stwierdzenie z poprzedniego tekstu 
Czasem wydaje mi się, że jestem za stara na zachwyt nad książkami okrzykniętymi światowym bestsellerem. Nie zbyt wymagająca, tylko za stara właśnie i nie wiekiem, tylko czytelniczym doświadczeniem. (...)
Zawsze przychodzi mi też w takich razach na myśl fragment wiersza Różewicza "Byli szczęśliwi dawniejsi poeci, świat był jak drzewo, a oni jak dzieci". Sam wiersz porusza zupełnie inną problematykę, jednak dla mnie zawsze pozostanie symbolem poznawania literatury.
Nie twierdzę, że zaliczyłam wszystkie drzewa na świecie, pewnie jakiś dorodny baobab wykrzesałby iskierkę z mojej zatwardziałej dorosłości, tylko, perkele, skąd ten baobab wziąć?
- znalazłam baobab i czułam się niczym dziecko - i Wam również polecam tę książkę jako coś innego, nieprzewidywalnego, innowacyjnego i... złowieszczego.

Tytuł oryginału: The City & The City
Tłumaczenie:
Michał Jakuszewski
Wydawnictwo: Zysk i S-ka, 2010

liczba stron: 392
oprawa: broszurowa
cena z okładki: 39,90 PLN

wtorek, 8 stycznia 2013

Cień Wiatru - Carols Ruiz Zafon

To ja, typ niepokorny (wszak przecież nie "typka"), nie lubię bestsellerów. Mam na nie uczulenie i zwykle czekam, aż szum trochę przycichnie, a kolejny cud wydawniczy poleci mi zaufany czytelnik. Po Cień Wiatru sięgnęłam wiedziona rekomendacją teściowej. 

Myślę, że przybliżanie Wam fabuły mija się z celem - w końcu książka została już zrecenzowana na milion możliwych sposobów, jakby tak poczytać więcej tekstów na jej temat, to pewnie i jakieś zgrabne streszczenie by można było z tego sklecić.

Mówi się o Cieniu wiatru, że jest magiczny, że zmienia życie... Z magią w tej powieści ponoć zawartą zgadzam się bez mrugnięcia okiem ni zająknięcia, ale żeby od razu życie zmieniała?

Bez zbędnych wstępów: czytając chociażby początkową scenę, w której ojciec Sempere prowadzi swego dziesięcioletniego syna na Cmentarz Zapomnianych Książek kąpałam się w magicznej atmosferze, niemal w niej tonąc i takich scen w powieści nie brakuje; warto też nadmienić, że ciary idą po plecach (parafrazując i kolokwializując określenie "thrill the spine"), czyta się piorunem, jednak... od książki zmieniającej życie wymagam czegoś więcej niż historii o dorastaniu młodego bibliofila, demonicznej postaci jego prześladowcy i obfitości przesyconych tragizmem gorącokrwistych, hiszpańskich miłości. 

Czasem wydaje mi się, że jestem za stara na zachwyt nad książkami okrzykniętymi światowym bestsellerem. Nie zbyt wymagająca, tylko za stara właśnie i nie wiekiem, tylko czytelniczym doświadczeniem. Jak widzę hasło "zmieniająca życie" to automatycznie cofam się do mych dziecięcych i nastoletnich fascynacji Lindgren, Tolkienem, Szekspirem, Marquezem czy Sapkowskim. Nic zresztą dziwnego, wtedy właśnie kształtował się mój gust, a oni zmieniali moje życie swoimi dziełami, ale to minęło i nie wróci więcej. Zawsze przychodzi mi też w takich razach na myśl fragment wiersza Różewicza "Byli szczęśliwi dawniejsi poeci, świat był jak drzewo, a oni jak dzieci". Sam wiersz porusza zupełnie inną problematykę, jednak dla mnie zawsze pozostanie symbolem poznawania literatury. 
Nie twierdzę, że zaliczyłam wszystkie drzewa na świecie, pewnie jakiś dorodny baobab wykrzesałby iskierkę z mojej zatwardziałej dorosłości, tylko, perkele, skąd ten baobab wziąć?
Dziś nachodzi mnie smutna refleksja, że lekturą zmieniającą życie stanie się dla mnie prędzej publikacja typu Perfekcyjna Pani Domu, albo czytana wraz z siostrzenicą Encyklopedia kolorów zwierząt (naprawdę nie wiedziałam, że błazenek występuje w tylu wariantach kolorystycznych!), niż, skądinąd naprawdę warte przeczytania, powieści pokroju Cienia wiatru.

Polecam! Cudowne czytadło, chcę (i dostanę niedługo) więcej, ale trzęsienia ziemi czy innego przewrotu nie oczekuję.
Tytuł oryginału: La sombra del viento
Tłumaczenie:
Beata Fabjańska - Potapczuk, Carlos Marrodan Casas
Wydawnictwo: Muza
, 2005
liczba stron: 516
oprawa: miękka
cena z okładki: 34,90 PLN
Nie twierdzę, że wróciłam - po prostu miałam wenę i chwilę czasu. Postaram się bywać tu częściej, bo już po przeprowadzce, ale w nowym gniazdku jest jeszcze mnóstwo pracy. Jest coś cudownego w zasłonce prysznicowej w roli drzwi do łazienki, myciu zębów najpierw pod prysznicem (przez pierwszy tydzień), a później przy zlewie kuchennym (do dziś) oraz żarówce wiszącej na przewodzie. Nawet rozkładane krzesło z popularnego skandynawskiego sklepu w charakterze kanapy ma swój nieodparty urok, lwią część którego stanowi tymczasowość. Bądźmy dobrej myśli i... do przeczytania!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...