Pisałam już parę razy, że kiedy byłam nastolatką na rynku czytelniczym było coś takiego jak fantasy (Tolkien i Sapkowski na ten przykład) i było coś takiego jak romans (u koleżanek widziałam okładki Steele i jakichś innych harlequinów - nie pamiętam, nie czytałam). Jakbym dorwała tego, kto wymyślił, żeby to ze sobą połączyć (bo na pewno nie była to Meyer) to chętnie wypytałabym o lektury z dzieciństwa i plany rodzicielskie. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ta osoba poważnie chciała dać tę hybrydę do czytania własnym dzieciom.
Na szczęście wampiroszmiry powoli idą w zapomnienie, pojawiają się nowe trendy. Jeszcze niedawno wampirka zamieniano na... anioła, albo innego wilkołaka, zmieniano miasto, ilość i imiona przyjaciół, reszta pozostawała bez zmian, a tłum nastolatek zachwycał się Zmierzchem po liftingu... Teraz autorki starają się nieco bardziej, a i oblubieńcy rzadziej bywają martwi.
Czasem zdarzają się bardziej udane podmiany, odejście od schematu. Całkiem niedawno zachwycałam się Atrofią jako całkiem nowym standardem powieści dla nastolatek i miałam ogromną nadzieję pozachwycać się Lasem Zębów i Rąk tak chwalonym na blogach.
Fabuła prosta niczym, za przeproszeniem, konstrukcja cepa. Dwóch braci kocha tę samą dziewczynę, ona kocha starszego, jednak ma zostać żoną młodszego. Narzeczony ma drobny kryzys, gdyż matka ukochanej zostaje przemieniona w zombie (wybierając miłość do ojca), a Mary, od której odwrócił się brat, o mało nie zostaje Siostrą - kimś w rodzaju kapłanki. Cała "wesoła gromadka" żyje w wiosce, która jest rzekomo jedyną enklawą żywych w świecie zdominowanym przez Nieuświęconych - chodzących martwych. Mary ma jednak marzenie, pragnie wyrwać się z wioski, zobaczyć ocean, a kiedy w Katedrze pojawia się Obca, Gabrielle, jej marzenie zdaje się nabierać realnych kształtów.
Rankiem w dzień ślubu wioska zostaje zaatakowana przez Nieuświęconych pod dowództwem Gabrielle, a jedynymi ocalałymi są Mary, jej brat z żoną, jej narzeczony, ukochany z narzeczoną (nomen omen najlepszą przyjaciółką naszej narratorki), mały chłopiec oraz pies. Mary prowadzi całą grupę w poszukiwaniu wioski Gabrielle, a potem - kto wie? Po drodze towarzyszą im jęczący i głodni ludzkiego mięsa Nieuświęceni, stale obijający się o siatkę oddzielającą żywych od martwych.
Czy podróżnicy odnajdą ocean?
Nie ma w tej książce nic oryginalnego, poza przykuwającą okładką, ale dla mnie to za mało. Pomysły na fabułę widzieliśmy na ekranach, styl pisarki przypominał mi DeStefano w wersji sentymentalnej (znaczy więcej "kocham"), Ryan z logiką jest też trochę na bakier: osoba wychowana na Piśmie i tylko z niego czerpiąca wiedzę nie umie odczytać cyfr rzymskich, ale bez problemu używa słowa "surrealizm".... Nawet korektor się najwyraźniej znudził historią, ponieważ im bliżej zakończenia tym więcej było literówek i błędów stylistycznych.
Nie było łatwo wystawić ocenę punktową - odczuwam przesyt powieściami o "trudnej miłości w okrutnym świecie" skierowanymi do nastolatek. Zbyt wyraźnie widzę ich pustotę i niską wartość (jakąkolwiek: estetyczną, wychowawczą, literacką...). Chyba jednak lepiej, żeby młode dziewczyny przeczytały Las Zębów i Rąk, niż np. Zew Nocy (choć tam przynajmniej fabuła była ciekawsza). Oceniam wyżej, niż Despain, ale po drugą część raczej nie sięgnę.
Ocena: 2,75/5
***
Kochani, nie oczekujmy, że wychowamy erudytów i inteligentów, jeśli nie damy młodym do czytania ambitniejszej literatury. Nie oczekujmy, że z radością wezmą do ręki Chłopów czy Ferdydurke jeśli pod choinką znajdą kolejną Meyer, Despain, czy inne godne pożałowania dziełko. Kupujmy prezenty książkowe z głową! Lubią fantasy? Dajmy im LeGuin, Tolkiena. Chcą bestselleru? Dajmy im Zafona, Marqueza. Humor? Pratchett, Rankin. Wampiry i wilkołaki? Rice, nawet Carriger, choć to trochę inna bajka. Zombie? Stawiam na Moore'a! Romantyczne uniesienia? Niech poznają Austen. Dreszcze? Gaiman...
Nie napędzajmy sztucznie rynku tych czytelniczych odpadów.