wtorek, 20 września 2011

Las Zębów i Rąk - Carrie Ryan

Pisałam już parę razy, że kiedy byłam nastolatką na rynku czytelniczym było coś takiego jak fantasy (Tolkien i Sapkowski na ten przykład) i było coś takiego jak romans (u koleżanek widziałam okładki Steele i jakichś innych harlequinów - nie pamiętam, nie czytałam). Jakbym dorwała tego, kto wymyślił, żeby to ze sobą połączyć (bo na pewno nie była to Meyer) to chętnie wypytałabym o lektury z dzieciństwa i plany rodzicielskie. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ta osoba poważnie chciała dać tę hybrydę do czytania własnym dzieciom.

Na szczęście wampiroszmiry powoli idą w zapomnienie, pojawiają się nowe trendy. Jeszcze niedawno wampirka zamieniano na... anioła, albo innego wilkołaka, zmieniano miasto, ilość i imiona przyjaciół, reszta pozostawała bez zmian, a tłum nastolatek zachwycał się Zmierzchem po liftingu... Teraz autorki starają się nieco bardziej, a i oblubieńcy rzadziej bywają martwi.

Czasem zdarzają się bardziej udane podmiany, odejście od schematu. Całkiem niedawno zachwycałam się Atrofią jako całkiem nowym standardem powieści dla nastolatek i miałam ogromną nadzieję pozachwycać się Lasem Zębów i Rąk tak chwalonym na blogach.

Fabuła prosta niczym, za przeproszeniem, konstrukcja cepa. Dwóch braci kocha tę samą dziewczynę, ona kocha starszego, jednak ma zostać żoną młodszego. Narzeczony ma drobny kryzys, gdyż matka ukochanej zostaje przemieniona w zombie (wybierając miłość do ojca), a Mary, od której odwrócił się brat, o mało nie zostaje Siostrą - kimś w rodzaju kapłanki. Cała "wesoła gromadka" żyje w wiosce, która jest rzekomo jedyną enklawą żywych w świecie zdominowanym przez Nieuświęconych - chodzących martwych. Mary ma jednak marzenie, pragnie wyrwać się z wioski, zobaczyć ocean, a kiedy w Katedrze pojawia się Obca, Gabrielle, jej marzenie zdaje się nabierać realnych kształtów.
Rankiem w dzień ślubu wioska zostaje zaatakowana przez Nieuświęconych pod dowództwem Gabrielle, a jedynymi ocalałymi są Mary, jej brat z żoną, jej narzeczony, ukochany z narzeczoną (nomen omen najlepszą przyjaciółką naszej narratorki), mały chłopiec oraz pies. Mary prowadzi całą grupę w poszukiwaniu wioski Gabrielle, a potem - kto wie? Po drodze towarzyszą im jęczący i głodni ludzkiego mięsa Nieuświęceni, stale obijający się o siatkę oddzielającą żywych od martwych. 
Czy podróżnicy odnajdą ocean?

Nie ma w tej książce nic oryginalnego, poza przykuwającą okładką, ale dla mnie to za mało. Pomysły na fabułę widzieliśmy na ekranach, styl pisarki przypominał mi DeStefano w wersji sentymentalnej (znaczy więcej "kocham"), Ryan z logiką jest też trochę na bakier: osoba wychowana na Piśmie i tylko z niego czerpiąca wiedzę nie umie odczytać cyfr rzymskich, ale bez problemu używa słowa "surrealizm".... Nawet korektor się najwyraźniej znudził historią, ponieważ im bliżej zakończenia tym więcej było literówek i błędów stylistycznych.

Nie było łatwo wystawić ocenę punktową - odczuwam przesyt powieściami o "trudnej miłości w okrutnym świecie" skierowanymi do nastolatek. Zbyt wyraźnie widzę ich pustotę i niską wartość (jakąkolwiek: estetyczną, wychowawczą, literacką...). Chyba jednak lepiej, żeby młode dziewczyny przeczytały Las Zębów i Rąk, niż np. Zew Nocy (choć tam przynajmniej fabuła była ciekawsza). Oceniam wyżej, niż Despain, ale po drugą część raczej nie sięgnę.

Ocena: 2,75/5


chętnie tę książkę sprzedam lub wymienię. Inne książki na wymianę/sprzedaż tu

***

Kochani, nie oczekujmy, że wychowamy erudytów i inteligentów, jeśli nie damy młodym do czytania ambitniejszej literatury. Nie oczekujmy, że z radością wezmą do ręki Chłopów czy Ferdydurke jeśli pod choinką znajdą kolejną Meyer, Despain, czy inne godne pożałowania dziełko. Kupujmy prezenty książkowe z głową! Lubią fantasy? Dajmy im LeGuin, Tolkiena. Chcą bestselleru? Dajmy im Zafona, Marqueza. Humor? Pratchett, Rankin. Wampiry i wilkołaki? Rice, nawet Carriger, choć to trochę inna bajka. Zombie? Stawiam na Moore'a! Romantyczne uniesienia? Niech poznają Austen. Dreszcze? Gaiman...
Nie napędzajmy sztucznie rynku tych czytelniczych odpadów.

tytuł oryginału: The Forest of Hands and Teeth
tłumaczenie: Bartosz Czartoryski

Wydawnictwo: Papierowy Księżyc

liczba stron: 350

oprawa:
miękka ze skrzydełkami

cena z okładki:
33,90
PLN

czwartek, 15 września 2011

Atrofia - Lauren DeStefano

Okładka debiutanckiej powieści Lauren DeStefano jest jedną z najlepszych, jakie zdarzyło mi się oglądać. Pozwólcie, że na jej podstawie opowiem Wam historię osoby, którą przedstawia, 16 letniej Rhine, pięknej dziewczyny o naznaczonych defektem genetycznym oczach, z których każde jest innego koloru.



Zdjęcie przedstawia siedzącą dziewczynę. Uwagę przykuwają jej długie, jasne, fantazyjnie ułożone włosy oraz mocno pomalowane powieki skrywające wzrok. Gest ten kojarzony jest ze skromnością, można jednak równie dobrze śledzić kogoś "spod oka", lub skrywać jakąś tajemnicę.
Dziewczyna przysiadła na pięknym antycznym krześle, jej suknia świadczy o zamożności, zwróćcie jednak uwagę na dwie rzeczy - po pierwsze: nienaturalna poza w połączeniu ze strojną suknią, porcelanową cerą i wyrazistym makijażem przywodzą na myśl marionetkę, po drugie: na serdecznym palcu lewej dłoni lśni obrączka, wyraźnie wyeksponowana przez projektanta okładki i połączona linią z ptaszkiem w klatce, alegorią zniewolenia. 
Od modelki biegnie kolejna, wyraźniejsza, linia łącząca ją z klepsydrą, spójrzcie jak niewiele piasku w niej pozostało. Obok stoją szklane fiolki i menzurki nieodzownie kojarzące się z eksperymentami laboratoryjnymi, są one jednak puste, jakby eksperymenty nie odbywały się, lub... nie przynosiły rezultatów. Na podłodze porozrzucano w nieładzie lilie - symbole czystości i niewinności. Spójrzmy teraz na stopę dziewczyny - wydaje się brudna, jakby strudzona długą wędrówką i dużo starsza, niż by sugerowała twarz dziewczyny.
Tło przechodzi od zupełnie czarnego przy głowie bohaterki i klatce z ptaszkiem, do jaśniejszej szarości podłogi w okolicach klepsydry i połamanej lilii, zupełnie jakby im dalej od zniewolenia tym więcej światła.
Zauważcie, że w klatce znajdują się drzwiczki, w stronę których zwrócony jest ptaszek, spoglądając jednocześnie na jaśniejszą plamę przy porzuconym kwiecie.

Historia Rhine jest prosta - nastoletnia mieszkanka Nowego Jorku została uprowadzona, wywieziona na Florydę, zaślubiona wbrew swej woli, wraz z dwiema innymi dziewczynami, młodemu chłopakowi, który początkowo budzi wyłącznie jej odrazę. Zadaniem młodych żon jest urodzić Lindenowi przed śmiercią dziecko. Zarówno Rhine, jak i Lindenowi, zostało jeszcze około 4 lat życia, ponieważ ludzkość na skutek podjęcia nieudanej próby przeprowadzenia ewolucji w doskonałość, nękana jest wirusem zabijającym potomków "pierwszego pokolenia" przed osiągnięciem dwudziestego piątego roku życia. Głos serca nie jest zgodny z narzuconą przez despotycznego i prawdopodobnie psychopatycznego teścia rolą, jednak Rhine, podobnie jak jej współtowarzyszki muszą podjąć się jej odegrania, inaczej zginą.

Pierwszoosobowa narracja w czasie teraźniejszym została poprowadzona ładnym, dość bogatym językiem, jednak rzucają się w oczy krótkie zdania, co bywa ciekawym zabiegiem stylistycznym, tu stanowi tylko zgrzyt - wina prawdopodobnie leży po stronie tłumacza, który mógł posłużyć się większą ilością zdań złożonych nie odbiegając od treści - książka by na tym zyskała. Plusem jest umiejętność zwrócenia uwagi na jakiś szczegół poprzez np. wprowadzenie koloru, minusem wkradająca się czasem chaotyczność stanowiąca tylko pustą dygresją, w Opowieści Podręcznej Atwood, do której porównywana jest powieść DeStefano, podobne chaotyczne dygresje znalazły usprawiedliwienie w fabule, a ich zadanie polegało na budowaniu nastroju, podsycaniu ciekawości. 

Od samego początku widać wyraźnie, że DeStefano planowała napisanie serii - akcja toczy się momentami za wolno, dygresje urywają się w najciekawszym miejscu, a kiedy Rhine później powraca do rozważań, zaczynają się w połowie urwanego fragmentu - niczym serialowe "w poprzednim odcinku".

W przeciwieństwie do antyutopijnej Opowieści Podręcznej  mamy tu całkiem zgrabny przykład dystopii, której scenariusz nie jest aż tak nieprawdopodobny, jakby się mogło wydawać. Poza tym, w zalewie paranormalnych romansów, stanowi ciekawą alternatywą dla nastolatek lubiących lekką fantastykę.

Porównanie debiutu literackiego DeStefano do Opowieści Podręcznej Atwood jest może lekko przesadzone, gdyż nie zaliczyłabym Atrofii do dzieł wybitnych i uniwersalnych, jednak niewątpliwie ma wiele zalet. Nie ma tu, niestety, głębi, drugiego dna, których nie zabrakło u Atwood, ale jestem skłonna stwierdzić, że DeStefano nie brakuje potencjału i, wraz z doświadczeniem i kolejnymi wydanymi książkami, ma szanse stać się poczytną pisarką, może nie na miarę swej kanadyjskiej koleżanki, ale kto to wie?

Ocena: 4/5
tytuł oryginału: Whiter
tłumaczenie: Magdalena Rychlik
Wydawnictwo: Prószyński i ska
liczba stron: 317
oprawa: miękka ze skrzydełkami
cena z okładki: 34 PLN

Recenzja Opowieści Podręcznej tu

wtorek, 13 września 2011

Raz w roku w Skiroławkach - Zbigniew Nienacki

Co rano Kłobuk, przed wiekami zrodzony z wcześniaka zakopanego u progu domu, zmokłą kurę o pierzu poprzetykanym złotymi piórami z ludzkich snów utkanymi przypominający, rusza w swą wędrówkę. Najpierw przechodzi obok domu doktora Niegłowicza, który, jak powszechnie wiadomo, najpierw kobietę upokorzyć musi, nim w nią wejdzie; stacza Kłobuk z sójką bój o kromkę chleba zostawioną mu przez starą Gertrudę Makuch, co obejścia doktora dogląda i kobiety mu, niczym loszki do knura, sprowadza. Jakieś dwieście metrów stąd, latem, morderca małą Haneczkę Millerównę zdusił, żebra jej połamał i palce ze stawów powyłamywał. Widział Kłobuk mordercę, lecz nie jego to sprawa, a i tak już ktoś konopny sznur na grabie na Świńskiej Łące, miejscu gdzie od wieków Baudowie sami sobie sprawiedliwość wymierzali, zadzierzgnął, w niemym wołaniu o pomstę za śmierć niewinnej dziewczynki.
Potem mija dom Justyny, której co noc roi się, iż on, Kłobuk z belki pod stropem obory spadłszy, swoim nasieniem ją napełnia i dziecko upragnione jej daje. Przechodzi obok zagrody Widłągów, gdzie na wczasy przyjeżdża z mężem i synkiem higienę lubiąca pani Turoniowa, by choć raz pójść do starego młyna, w którym to ponoć raz w roku każdy z każdym niczym zwierzę żyje. Zmierza Kłobuk w stronę leśniczówki Blesy, by tam na chwilę na wiśni przycupnąć i popatrzeć na leśniczego Turleja, co go żona do siebie nie dopuszcza, gdyż drewek na opał jej rąbać nie chce. Po drodze do leśniczówki mija dom pisarza Lubińskiego, co zwykł sobie na żony upatrywać kobiety ciałem swym lubiące mężczyzn kusić, a czasem i hojnie obdarowywać, jak jego druga połowica, Ewa. Rzuca okiem na dom malarza Porwasza, u którego czasem gruba Widłągowa sprząta, a Halinka Turlejowa aż mdleje na myśl o starej armaturze w jego łazience, zupełnie takiej, jak w domu jej rodziców. Ciekaw jest Kłobuk, czy znów u Porwasza jakaś panienka, którą romantyzm artysty skusił, pomieszkuje, albo czy malarz jego, Kłobuka, ponownie na obrazie z trzcinami nad jeziorem uchwycić zdołał.
Z oddali słyszy Kłobuk rozmowy na ławeczce pod sklepem prowadzone przez sołtysa Jonasza Wątrucha, co to wierzy, że Szatan ziemią włada z młodym Antkiem Pasemką, którego matka w domu żelazną ręką rządy sprawuje, wszystkich synów i męża swego batem końskim okładając. Już w ich stronę idą młody Galembka, co z niejedną babą we wsi męską przyjemność miewał, i Franek Szulc, czekający na schedę po ojcu, a w czasie tego oczekiwania, jakby na złość, nic w obejściu nie robiący. Stary Krzyszczak, co to opowiada jak księcia Reussa nożem ubił, gdy wojska pod dwór podchodziły, a potem za nim płakał, od strony chałupy Porowej, której sąd w Bartach już dwa razy dzieci odbierał, w ich kierunku zmierza.
Słyszy Kłobuk i śmiech dzieci, i pokrzykiwania wiejskich kobiet, i razy przez mężów żonom nieposłusznym zadawane, widzi nędzę i bogactwo, mądrość i głupotę, zło i dobro i widzi też tęskne spojrzenia na Czaplą Wyspę przez mieszkańców rzucane z nadzieją, że to dziś właśnie zapłonie tam niebieski ogień, który każe wszystkim ruszyć w drogę do młyna i tam mieszać swą krew po ciemku z innymi żyjąc jak mąż z żoną... raz w roku ten ogień płonie i dlatego ludzie w Skiroławkach smutni są.

Raz w roku w Skiroławkach, dwutomowa powieść Zbigniewa Nienackiego, znanego przede wszystkim z serii o Panu Samochodziku, to podróż w minioną epokę, i to pod wieloma względami - spójrzmy choćby na wydanie: tania ,papierowa okładka, drobny, gęsty druk, niedodrukowane lub rozmazane litery, plamy z farby drukarskiej, wąskie, nierówne marginesy, nieco archaiczny język i realia z lamusa wyciągnięte, odkurzone i pod lupę, po raz wtóry przeze mnie wzięte - bo muszę Wam powiedzieć, że czytałam tę serię już chyba czwarty raz i znów mnie zaskoczyła, znów znalazłam coś wartego uwagi.

Ni to kryminał, ni to powieść obyczajowa, Kłobukową postacią realizm magiczny na myśl przywodząca, dzieje się na początku lat 80 ubiegłego stulecia w małej fikcyjnej wiosce. Pióro Nienackiego, niczym różdżka magiczna, wyczarowuje tę maleńką wioskę i jej mieszkańców, tak żywo, jakby oni wszyscy naprawdę istnieli, a nawet obok autora siedzieli snując niespiesznie swoje historie, w sposób miejscami trochę naiwny, prosty a nawet prostacki, a miejscami przaśny, a jednak zaskakujący, niczym życie na wsi. Postaci jest wiele, większość z nich ma iloraz inteligencji 80 a jednak egzystują w tej skrytej w lasach wiosce. Wiele wątków porusza pisarz w swej powieści zbójeckiej, z których wszystkie znajdują rozwiązanie, a Raz w roku... tworzy zamkniętą całość.

Wszystkie, bez wyjątku, postacie kobiece skrywają wstydliwe i wręcz nieprawdopodobne tajemnice, każda z nich jest na swój sposób femme fatale, co zmusiło mnie do wysnucia w stosunku do Nienackiego podejrzenia o mizoginię. Mężczyznami w jego dziele też włada popęd płciowy, jednak żaden nie porzuca żony dla armatury łazienkowej, a niewielu nie znajduje usprawiedliwienia za niegodne traktowanie żony czy kochanki. Również seksizm, a nawet szowinizm, sączą z kart książki, niczym dym w leśnym bunkrze, dusząc i przesiąkając swym zapachem wszystko wokół.

Pełno tu dosłownych, odartych z romantyzmu opisów scen erotycznych, niewybrednych żartów, bezwstydności, rozwiązłości, które są aż niewiarygodne. Noc mieszania krwi, zdarzająca się raz w roku, opisana zostaje niczym mara senna, wystawianie zada przy cmentarzu przez Widłągową - już niekoniecznie.

A jednak warto sięgnąć po tę pozycję, gdyż rzadko można znaleźć tak świetnie wykreowane postacie, tak ciekawie skonstruowaną fabułę i tyle tęsknoty za prostym życiem, co u Nienackiego. Poczucie humoru prześwituje przez tę nostalgię, raz jest to dosłowny opis stażysty-leśnika, który zdał testy psychologiczne i na pewno nie jest romantykiem, ale za to gubi się po drodze do najbliższego młodnika i lasu za bardzo nie lubi. Innym razem czytamy o ładnym swerukowym topieniu, które to ma miejsce ze względu na ogromne długi cieśli względem państwa. Część tych humorystycznych akcentów będzie zapewne bardziej zrozumiała, jeśli, gdzieś w podświadomości,  będzie tlił nam się wielki neon "rok 1983".

Ta książka pozostanie dla mnie swego rodzaju podróżą sentymentalną do czasów zaprzeszłych, takich, które być może były, a być może tylko się przyśniły autorowi i, jako sny, zostały wplecione w pierze pokrywające Kłobuka, ducha Skiroławek.

Polecam!


Ocena: 4/5
Wydawnictwo: Pojezierze, Wydanie II, Olsztyn 1984
liczba stron: 350 + 370
oprawa: miękka
cena z okładki: 900 zł

sobota, 10 września 2011

Tern - Nik Pierumow

Pierwsze, co rzuca nam się w oczy to piękna okładka, zapraszająca ciepłym, miodowym kolorem i tajemniczym rysunkiem. Wpatrywałam się w nią jak zahipnotyzowana, zanim zajrzałam do środka. Powitał mnie kolejny mit o stworzeniu świata i już wiedziałam, że mam do czynienia z klasyczną fantasy, byłam tylko ciekawa jak bardzo klasyczną.

Zbiera się drużyna pozornie niepasujących do siebie indywiduów - dhuss Tern, sidcha Neiss, Gończa Nekropolis Stein oraz przywołany w barbarzyńskim rytuale demon Krojon, których jednak łączą długi względem siebie: Gończa wybiła gałąź sidchy, a dhuss nie będący dhussem wywołał demona z innej płaszczyzny bytu. Tę pełną wzajemnej nieufności zbieraninę popycha do przodu jedynie osobowość Terna - Krojon darzy go głębokim szacunkiem, a obie dziewczyny afektem.

Trudno im się zresztą dziwić - wiedza dhussa jest ogromna, wydaje się on wiedzieć o wszystkim, co ma jakikolwiek związek z magią i Zwierzętami Rajlegu, a jego tajemnicze usposobienie i honorowe zachowanie czynią z niego jedną z najbardziej seksownych męskich postaci fantasy, jakie ostatnio spotkałam. A tak! Seksownych - użyłam tego słowa nie bez kozery - niech się strzegą emo-wampiry wegetarianie, dhuss Tern ma charyzmę, inteligencję i odwagę, o jakie we współczesnej fantastyce trudno, a nic tak nie przyciąga kobiet jak obdarzony magnetyzującą osobowością, śmiały intelektualista.

Na uwagę zasługuje niewątpliwie Rajleg - magiczny świat wykreowany od podstaw z wykorzystaniem mitu o drzewie światów. Opisana w tej części cyklu płaszczyzna bytu jest zasiedlona wieloma różnorodnymi rasami, obdarzonymi, w mniejszym lub większym, stopniu inteligencją, empatią oraz magicznymi umiejętnościami. Wiele ras żyje w systemie plemiennym, istnieją szkoły magii, dość wyraźnie jest narysowany wątek szamanizmu, pojawiają się nekromanci.

Na końcu książki znajdziecie mapkę, po którą, po wstępnym przeanalizowaniu jeszcze przed czytaniem, nie sięgnęłam nawet raz. Autor na tyle plastycznie opisuje kolejne etapy wędrówki, że wystarczyła mi w zupełności mapa kształtująca się w mojej wyobraźni.

Pisząc tę opinię prawie miesiąc po przeczytaniu książki, nadal mam przed oczami Terna i jego kostur podczas rzucania zaklęcia, podobną do żmii witkę Neiss, czy czarnołuskiego Krojona wbijającego zęby w drzewo, co stawia dzieło Pierumowa dość wysoko w rankingu przeczytanych przeze mnie w ostatnim czasie książek, jednak i tu dopatrzyłam się niewielkiego minusa - mimo całej magii, jak dla mnie akcja rozwija się trochę za wolno, stawiając zbyt wiele pytań i nie udzielając odpowiedzi.

Słówko na temat wydania - oprócz problemu, jaki zawsze mam z książkami Solaris, czyli ostrożnym zerkaniu do środka w obawie przed złamaniem grzbietu, mam zastrzeżenia do języka - pomimo naprawdę dobrego tłumaczenia, występuje tu rażąca ilość pleonazmów typu "wrócić z powrotem", które mi bardzo przeszkadzały. Pisząc rażąca mam na myśli liczbę dwucyfrową z przynajmniej czwórką na początku, gdyż ten irytujący błąd językowy pojawiał się średnio co 10 stron...

Podsumowując - Tern to początek naprawdę dobrego, klasycznego cyklu fantasy, a jak bardzo klasycznego? Hmm, kolejne tomy powiedzą zdecydowanie więcej.

Ocena: 4/5
tytuł oryginału: Tiern
tłumaczenie: Iwona Czapla
Wydawnictwo: Solaris
liczba stron: 499
oprawa: miękka
cena z okładki: 45,90 PLN
jak do mnie trafiła: pożyczona przez Enedtil, kupiona na Allegro za 38,40 (z przesyłką)

wtorek, 6 września 2011

Pokuta - Anne Rice

Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że na rynku czytelniczym aż roi się od wampirów-wegetarian, wilkołaków z wyrzutami sumienia i aniołów bardziej lub mniej upadłych, czasem, jakby na otarcie łez, noszących bamboszki. Kiedy widzę nowy "bestseller New York Timesa" z całą tą nadprzyrodzoną zgrają, mój kręgosłup przebiegają dreszcze, a krew momentalnie zamienia się w lód... pomyślałam jednak, że Anne Rice nijak nie pasuje do nowej świeckiej tradycji anielskich szmir i z niecierpliwością wyczekiwałam listonosza.

Pozornie Rice stworzyła historię jedną z wielu - oto płatny zabójca, człowiek, wydawać by się mogło, bez skrupułów, nagle dochodzi do punktu zwrotnego w swojej karierze i postanawia wycofać się z zawodu. Jednak to tylko pozory: Lucky Szczwany Lis, człowiek, którego prawdziwego imienia nie zna nikt, zaszczuty przez poczucie winy i żyjący w wiecznym strachu przed wykryciem, wrażliwy, dwudziestoośmioletni wirtuoz lutni, Toby O'Dare - chłopak, który kiedyś nie tylko słuchał i kochał Boga, a jeszcze chciał być dominikaninem - spotyka na swojej drodze Anioła, który mówi mu "Bóg Cię kocha" i ofiaruje drugą szansę. Tym sposobem główny bohater zostaje przeniesiony w czasie do trzynastowiecznej Anglii i tam, jako dominikanin właśnie, brat Toby, ma zapobiec osądzeniu i skazaniu dwojga Żydów podejrzanych o zamordowanie córki za grzech apostazji. Problem w tym, że Lea naprawdę nie żyje.

Pokuta to powieść, którą napisała dojrzała pisarka - nie szukająca poklasku, szybkich pieniędzy, papierowej sławy. Rice dopracowała realia, wybrała postacie historyczne, stworzyła fabułę używając pięknego języka, i, dzięki temu, jej dzieło od samego początku hipnotyzuje, wciąga do metafizycznego świata Toby'ego, w którym będziemy zmuszeni do ponownego zdefiniowania winy, kary, samotności, miłości i wiary. Odkupienie natomiast nie jest podane na tacy.

Pokuta wciąga od samego początku - czyta się ją "byle szybciej się dowiedzieć", od czasu do czasu zostawiając sobie jednak chwilę na refleksję. Pierwszoosobowa narracja, która zawsze dobrze się sprawdza, ponieważ tworzy zdecydowanie bardziej osobistą więź z czytelnikiem, również w przypadku tej powieści jest strzałem w dziesiątkę. Smaczkiem jest zamieszczenie opowieści Malachiasza i spojrzenie na głównego bohatera oczyma istoty nieskończenie dobrej, która jednak nie potrafi oceniać w typowo ludzki sposób - innymi słowy: potrafi dostrzec dobre cechy nawet w mordercy. Muszę jednak przyznać, że mam pewne zastrzeżenie - Toby dwukrotnie jest pozostawiony ze swymi zwierzeniami sam sobie i dwukrotnie jego rozważania mi się dłużyły.

Książka zdecydowanie warta uwagi, w nienachalny, a jednak zdecydowany, sposób rozważająca istotę wiary, nawrócenia osoby żyjącej w niewyobrażalnej samotności, popychanej do działania wyłącznie przez poczucie winy. Może tematyka nie przypadnie do gustu zatwardziałym ateistom, jednak polecam ją osobom ze zdecydowanie bardziej elastycznym umysłem.


Ocena: 4/5
tytuł oryginału: Angel Time. The Songs of the Seraphim
tłumaczenie: Grażyna Smosna
Wydawnictwo: Otwarte
liczba stron: 297
oprawa: miękka ze skrzydełkami
cena z okładki: 34,90 PLN

czwartek, 1 września 2011

Wyjeżdżam :)

Kochani,

jedziemy z Mężem na krótkie, ale długo wyczekiwane wakacje :) jutro odwiedzimy Smoka Wawelskiego, a potem aż do poniedziałku będziemy deptać szlaki w naszych kochanych Tatrach :D

Zabieram ze sobą Baranka Moore'a (nawet nie wiecie, jak się stęskniłam za Facetem od Książek :)), Listy z Ziemi Twaina oraz Opowieści o aniołach, duchach i demonach Martina Bubera, a po moim powrocie spodziewajcie się kilku zaległych recenzji, w tym we wtorek pewnej "gorącej bułeczki" - laptop zostaje w domu, ale za to notatnik będzie ze mną ;)

Pozdrawiam Was cieplutko i pakuję się dalej :)

Do przeczytania!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...