wtorek, 29 maja 2012

Midnight Sun - Stephenie Meyer

Jestem intelektualną masochistką, zawsze nią byłam i pewnie już zawsze będę. Sagę Zmierzch przeczytałam dwa razy, bo nie mogłam uwierzyć, że są osoby, którym to się może naprawdę podobać, zastanawiałam się, czy to ze mną jest coś nie tak? Schematyczne, pełne kalek z popularnych seriali typu Roswell, Buffy itp., naiwne, płytkie, monotematyczne, nudnawe czytadło, które zapoczątkowało falę nekrofilicznych romansideł - jakim cudem to się może podobać, się pytam???

"Drugie Życie Bree Tunner" omijałam szerokim łukiem (to ta wampirzyca, która zostaje ocalona przez Cullenów, by zginąć z rąk Volturich, a w "Zaćmieniu" poświęcono jej pewnie jakieś trzy strony tekstu, więc zdajecie sobie sprawę, jak kluczową jest postacią), jak zresztą postąpię z wszelkimi przyszłymi wspomnieniami pozostałych osób, które pojawiły się w dziele życia Pani Meyer, łącznie z kelnerką z restauracji w Port Angeles oraz panem Bannerem od biologii.

Co zatem sprawiło, że Midnight Sun trafiło przed me oczy? Zapewnienie umiarkowanych fanów serii, że gdyby Meyer udało się wydać Zmierzch Edwarda, seria byłaby o niebo lepsza. Oszczędzę sobie i Wam długich wywodów na ten temat: o ile perspektywa Belli była płytka, to punkt widzenia Edwarda należy określić jako wklęsły! Chłopak ma ponad 80 lat, jego przemyślenia powinny wykraczać nieco poza ramy "jestem taki zły, chcę ją zabić, ale ją kocham, więc odejdę, ale nie mogę, bo kocham ją". To są jego pamiętniki, mówimy o nie-człowieku, który nie spał przez ponad 7 dekad, spędzał noce samotnie (powtórzę: 7 dekad! To już chore, nie wspominając, że również niezdrowe. Mało wiarygodne. Dziwne.) na poszerzaniu swej wiedzy poprzez, między innymi, czytanie, a mimo to jego językowi dużo brakuje do wyrafinowania, jakiego należałoby oczekiwać. Posunę się dalej - Meyer w oryginale czyta się lepiej, niż w tłumaczeniu, ale język i styl nie zyskują na tym praktycznie wcale: nadal są proste i naiwne. Krótkie zdania "szatkują" tekst, niezbyt wyszukane słownictwo pozwala prześlizgiwać się po nim bez skupienia uwagi - a to przecież nie jest zaletą żadnej książki. Akcja się ślimaczy (moje słownictwo też nie musi być wyszukane) przez to ciągłe rozpatrywanie tego, jaki to Edward jest niebezpieczny i jak on ją kocha... Postaci... ja już nawet nie mam ochoty szukać ani ładnego ani dosadnego określenia dla tych papierowych marionetek.

Podsumowując: Zmierzch oczami Edwarda, poza kilkoma, baaardzo nielicznymi, wydarzeniami, jakich zwyczajnie nie mogliśmy oglądać oczami panny Swann, niczym nie różni się od Zmierzchu Belli. Jeśli ktoś oczekuje odrobiny wspomnień z długiego nie-życia wampira, niestety się rozczaruje, zostały wciśnięte w pozostałe 250 stron cierpień młodego Cullena. Nadal nie rozumiem, co świat w tym widzi i czemu kręci się wokół kogoś takiego jak Bella Swann, Ja mówię pas!

Nie polecam. Nikomu. Nigdy. Pod żadnym pozorem. Nie i już!

czwartek, 24 maja 2012

Jak mi Pratchett o pewnym filmiku przypomniał

"Sierżant Colon odebrał wszechstronne wykształcenie. Ukończył Szkołę "Mój Tato Zawsze Powtarzał", College "To Przecież Rozsądne", a obecnie był studentem podyplomowym Uniwersytetu "Co Mi Powiedział Jeden Facet w Pubie"." - Terry Pratchett, "Bogowie. Honor. Ankh-Morpork.", str. 32, Prószyński i S-ka 2005


Kontekst oczywiście zupełnie inny, ale jakże uniwersalne okazuje się ankh-morporskie wykształcenie Colona ;)


sobota, 19 maja 2012

Mroczne Cienie

Tim Burton, którego surrealistyczne obrazy filmowe (jak przezabawny "Sok z żuka", mroczny "Jeździec bez głowy", czy cudowna baśń "Edward Nożycoręki") zjednały moje serce, to zdecydowanie mój ulubiony reżyser. Od lat '90 nie przegapiłam żadnego filmu jego autorstwa. Dzięki niemu stałam się też zagorzałą fanką Johnny'ego Deppa.

Johnny Depp to facet, którego marzenia się spełniają - chciał być piratem i tak powstali Piraci z Karaibów, podziwiał sławne klasyczne filmy "Nosferatu" oraz "Dracula" i... namówił swojego ulubionego reżysera, Tima Burtona, na nakręcenie "Mrocznych cieni", ich wspólnego film numer dwadzieścia jeden.

Burtonowska ekipa nie zawiodła - genialna rola Deppa, Helena Bonham Carter (12 filmów z Burtonem) jak zwykle szalona, w tle rozbrzmiewa muzyka dobrana przez Dannego Elfmanna (25 wspólnych produkcji), scenografia Ricka Heinrichsa (8 filmów), oraz typowa dla dzieł tego geniusza wielka, tragiczna miłość, eteryczna oblubienica, demoniczna famme fatale, mocne kontrasty, wyraziste makijaże. A w roli wisienki na torcie najbrzydsza kobieta świata - Alice Cooper.

Znalazłam odwołania do klasyki wampirycznych mistrzów jak np. wieśniaków z widłami i powstawanie Barnabasa Collinsa z trumny, stęskniona za mrocznymi wampirami zobaczyłam na własne oczy wgryzanie się w szyje niewinnych ofiar, jednak nie zabrakło humorystycznych nawiązań do popkultury - straszliwy Nosferatu wychodzi na słońce, walczy ze swą demoniczną naturą oraz niszczy meble w miłosnej ekstazie.

Jak zwykle się udało! Osoby, które już wcześniej doceniły specyficzne poczucie humoru Burtona, charakterystyczne kreacje Deppa i mroczną atmosferę oraz miłość silniejszą od śmierci, będą z całą pewnością bardzo zadowolone z blisko dwóch godzin spędzonych w kinie - my byliśmy, a i inne osoby na sali reagowały równie entuzjastycznie. Salwy śmiechu gwarantowane, ale i dreszczyk się przytrafi!

Polecam!

wtorek, 15 maja 2012

Historie z dreszczykiem...

Kochani, Anna we Krwi miała mi napędzić niezłego stracha, ale... może Wy jesteście w tym lepsi?

Aby stać się szczęśliwym posiadaczem najnowszej książki o duchach, wystarczy pod tym postem opowiedzieć króciutką historię z dreszczykiem :) Osobom posiadającym bloga z góry dziękuję za zamieszczenie banerka, a tym, którzy nie blogują - pozostawienie namiarów na siebie :)

Osobie, która opowie mi najstraszniejszą historię o duchach, prześlę podziękowania w postaci książki Pani Blake :)

Nastrasz Książkę w Mieście :)


Zgłoszenia przyjmuję do północy 31 maja 2012, ogłoszenie zwycięzcy 1 lub 2 czerwca.

ZAPRASZAM :)

środa, 9 maja 2012

Igrzyska Śmierci - Suzanne Collins

Wyobraźcie sobie, że w wieku jedenastu lat tracicie ojca w wypadku w kopalni, a matka pogrąża się w depresji tak głębokiej, że zwykle nie podnosi się z łóżka i nie jest w stanie zaopiekować się swoimi dwoma córkami. Państwo nie zapewnia świadczeń socjalnych, sąsiedzi żyją, podobnie jak wy, w skrajnej biedzie, dalszej rodziny nie macie. Taki los właśnie spotkał Katniss Everdeen cztery lata przed opisanymi w książce wydarzeniami. Kiedy ciężar utrzymania rodziny spoczął na jej barkach, dziewczynce brakowało kilku miesięcy do ukończenia dwunastu lat, kiedy mogłaby się zgłosić po pierwszy astragal (roczne zaopatrzenie jednej osoby w ziarno i olej). Ceną za tę "pomoc" jest dodatkowy los w dożynkowej puli. Jedna dodatkowa "szansa" na poniesienie śmierci ku uciesze znudzonej gawiedzi przed telewizorami. Katniss nie miała możliwości otrzymania nawet takiej pomocy, jednak nie poddała się, ponieważ pewien chłopiec rzucił jej przypalony chleb w chwili, kiedy śmierć głodowa stała się realnym zagrożeniem. "Głodowanie jest powszechne w Dwunastym Dystrykcie. Każdy widuje ofiary głodu. To starsi ludzie niezdolni do pracy. Dzieci ze zbyt licznych rodzin. Ofiary wypadków w kopalniach. (...) Głód nigdy nie jest oficjalną przyczyną śmierci. To zawsze grypa, wpływ warunków atmosferycznych albo zapalenie płuc. Nikt się na to nie nabiera."*
Pomoc syna piekarza dała Katniss nadzieję, którą dziewczyna przekuła w siłę, by pójść do lasu i zacząć kłusować - popełniać przestępstwo karane śmiercią. Tam spotkała Gale'a Hawthorne'a, dwa lata starszego chłopaka, którego ojciec zginął w tym samym wypadku. Po początkowym braku zaufania i dystansie ci dwoje stali się najlepszymi przyjaciółmi, dzieląc się wszystkim, co byli w stanie upolować. Gale zaczął nawet wspominać o wspólnej ucieczce, życiu w lasach z dala od Dystryktu Dwunastego.

Nazwa stworzonego przez Collins futurystycznego państwa powstałego na zgliszczach terytorium Stanów Zjednoczonych nie jest przypadkowa, jej geneza cofa się do starożytnego Rzymu, gdzie pospólstwo domagało się "panem et circenses" - "chleba i igrzysk". W trylogii Kapitol, stolica Panem, realizuje te postulaty w wyjątkowy sposób - Dystrykty zapewniają chleb, a co roku organizowane są Głodowe Igrzyska mające upamiętnić Poskromienie buntu i zrównanie z ziemią Trzynastego Dystryktu. Co roku każdy z ocalałych Dystryktów musi wyłonić w drodze losowania spośród dzieci w wieku od 12 do 18 lat jednego trybuta każdej płci. Na specjalnie przygotowaną do tego celu arenę wchodzi dwudziestu czterech trybutów, opuścić ją może tylko jeden zwycięzca.

Górniczy Dystrykt Dwunasty, najmniejszy i najbiedniejszy, w 73 dotychczasowych Igrzyskach doczekał się dokładnie jednego zwycięzcy - Haymitcha Abernathy'ego, pośmiewiska tłumów w upojeniu alkoholowym spadającego ze sceny, człowieka mającego być mentorem trybutów, jednak dbającego wyłącznie o swój kieliszek. Szanse Katniss  na wygraną są więc znikome.
Potencjalnie jeszcze mniejsze szanse ma drugi z trybutów, Peeta Mellark. O ile tryb życia Katniss przygotował ją jako tako do przetrwania poza siatką ogradzającą Dystrykt, o tyle Peeta nigdy nie musiał polować, jego zdolności zawierają się w sile fizycznej, skądinąd imponującej, oraz sztuce kamuflażu przyswojonej dzięki dekorowaniu tortów w piekarni ojca.

Po raz pierwszy od dawna prosta z pozoru historia tak głęboko mnie poruszyła. Czytając trylogię miałam wrażenie, jakbym obierała cebulę - powoli zdejmowałam kolejne warstwy, a im więcej ich opadało, tym większe łzy toczyły się po moich policzkach. Internet aż grzmi od spekulacji na temat tego, czy Katniss powinna ostatecznie związać się z przyjacielem od polowań, czy z chłopcem z chlebem, jednak miłosne perypetie tej trójki to tylko dodatek do tego, czym są tak naprawdę Głodowe Igrzyska - rzezią na którą, ku uciesze mieszkańców Kapitolu, posłano 1800 dzieci w przeciągu 75 lat; rozgrywką polityczną, wręcz zabawą, która za pomocą nadziei na przetrwanie, ma utrzymać w ryzach wycieńczonych z głodu, wyzyskiwanych obywateli; najokrutniejszym w dziejach reality show.

Jeśli pierwsze warstwy "cebuli" nie zostały przez czytelnika dokładnie zdjęte już na początku, kiedy Katniss idzie na plac by wziąć udział w dożynkowym losowaniu, zaczyna się to dziać w pociągu do Kapitolu -środku transportu, o którym czytamy:
"Otrzymaliśmy własne pomieszczenia z sypialnią, garderobą i prywatną łazienka z dostępem do gorącej i zimnej bieżącej wody. W domu nie mamy ciepłej wody, chyba że sobie podgrzejemy. (...) Jeszcze nigdy nie brałam prysznica. czuję się tak, jakbym wyszła na letni deszcz tylko wyraźnie cieplejszy."*
Dalej Katniss udaje się na kolację, opisując każdą z potraw, jakimi po raz pierwszy w życiu może się bez ograniczeń delektować, kwestię pożywienia i czegoś jeszcze oddaje najlepiej fragment z przygotowań do prezentacji trybutów:
"Zastanawiam się jakby mi się żyło w świecie, w którym jedzenie zjawia się po naciśnięciu guzika. Jak spędzałbym czas, który teraz poświęcam na przeczesywanie lasu w nadziei na znalezienie pożywienia, gdyby było tak łatwo osiągalne jak tutaj? Co robią całymi dniami mieszkańcy Kapitolu, poza ozdabianiem ciał i wyczekiwaniem na kolejne dostawy trybutów skazanych na śmierć dla rozrywki widzów?
Podnoszę wzork i widzę, że Cinna patrzy mi w oczy.
- Musisz nami gardzić - mówi."*
Zdejmowanie kolejnych warstw staje się coraz trudniejsze, każda z nich odkrywa kolejny koszmar, z którym przyjdzie się uporać Katniss, jeśli uda jej się zwyciężyć w Głodowych Igrzyskach.  Śmierć obcych osób, z którymi nigdy nie zamieniło się nawet słowa nie będzie chyba aż tak trudna, jednak nie wszyscy są nieznajomi.
 "Do dziś wyczuwam związek między Peetą Mellarkiem, chlebem, który dał mi nadzieję, a kwitnącym mniszkiem, źródłem wiary w to, że nie jestem skazana na śmierć. Nieraz odwracałam się na szkolnym korytarzu i napotykałam spojrzenie Peety, który w tej samej chwili odwracał wzrok. (...) Gdybym kiedyś miała okazję mu podziękować, pewnie nie byłabym teraz tak rozdarta. (...) Teraz jest za późno. oboje trafimy na arenę i stoczymy walkę na śmierć i życie. Jak miałabym mu dziękować w takich okolicznościach? Raczej nie uwierzyłby w moją szczerość skoro jednocześnie próbowałabym poderżnąć mu gardło."**
 "(...) już wyczuwam, że Peeta opracowuje plan działania. Nie pogodził się z losem. To oznacza, że dobry Peeta Mellark, chłopak, który podarował mi chleb będzie za wszelką cenę starał się mnie zabić."**


Miłość chłopca z chlebem może okazać się losem na loterii dla Katniss. Oto nieufna dziewczyna, która sama przyznaje, że niezbyt dobrze radzi sobie ze znajdowaniem przyjaciół, nagle staje się pożądana w oczach tłumów. Być może to pożądanie przełoży się na prezenty, chleb rzucany przez sponsorów na arenę dla podtrzymania ulubionych trybutów przy życiu. Czy Katniss i Peeta będą umieli odegrać rolę "nieszczęśliwych kochanków z Dwunastego Dystryktu" wystarczająco przekonująco? I jakie ewentualne korzyści przyniesie ta gra?

74 Głodowe Igrzyska zasieją w sercach obywateli Panem iskierkę nadziei, uczucia znacznie silniejszego od strachu.

Uważam, że dzieło Pani Collins zasługuje na zaliczenie w poczet lektur szkolnych. Świat się zmienia, kanon lektur pozostaje skostniały, pamiętam, że sama miałam problemy z docenieniem większości pozycji na liście obowiązkowej, a wychowywałam się w czasach, kiedy były 4 kanały telewizji, Internet w polskim domu był w powijakach, a w mojej rodzinie czytanie było formą odżywiania równorzędną z jedzeniem. To jest książka, która głęboko zapada w pamięć, można prowadzić niekończące się dyskusje na temat kwestii moralnych, wyborów do jakich zmuszają człowieka okoliczności, a opornym na wiedzę przy okazji wyszukiwania "słitaśnych fotek" Seneki Crane'a może rzucić się w oko trochę informacji o Senece Młodszym a nawet i Starszym, być może idąc tym tropem spojrzą też na imiona o klasycznym wydźwięku innych postaci.

Cała seria już za mną, mam jednak wrażenie, że to dopiero pierwsze jej czytanie w tym roku, może nawet miesiącu, ponieważ nie mogę przestać analizować faktów. Okazuje się, że bardzo oszczędna, sucha, pozbawiona refleksji relacja Katniss, którą na początku uważałam za minus, jest największą zaletą serii - ta historia żyje w nas, ewoluuje, nie daje spać, uzależnia. Pisząc ten tekst znowu odkryłam coś nowego. Prawdopodobnie nie będzie spoilerem podzielenie się tym przy okazji recenzji jednego z dwóch pozostałych tomów, ale na razie musicie mi uwierzyć na słowo.

POLECAM!


* str. 31, 43, 64
** str. 34, 58

tytuł oryginału: The Hunger Games
tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska i Piotr Budkiewicz
Wydawnictwo: Media Rodzina, 2009
liczba stron: 351
oprawa: miękka ze skrzydełkami
cena z okładki: 29,90 PLN
jak do mnie trafiła: dolna półka w Auchan, 59 PLN/3 tomy

wtorek, 8 maja 2012

Zostałam oTAGowana :)

Trinity801 z bloga moje czytadła zaprosiła mnie do blogowej zabawy - bardzo mi miło :)

Oto jej pytania i moje odpowiedzi:

1. Jaką książkę czytasz w tej chwili?
 
"Na glinianych nogach" - kolejna część podcyklu o Straży Miejskiej w Świecie Dysku Terry'ego Pratchetta.
 
2. Czy masz jedną ulubioną książkę, czy raczej jest ich wiele? Jakie?
 
Jest ich całe mnóstwo, więc nie będę wymieniać po kolei.  
Często wracam do:
całej serii "Opowieści z Narnii", 
książki Sapkowskiego i Tolkiena do dla mnie narkotyk, 
na pewno wrócę do:
"W północ się odzieję" Pratchetta, 
1Q84 Murakamiego... 
Teraz do grona dołączyła trylogia "Igrzyska Śmierci" - recenzja niedługo, chyba, że przed jej zamieszczeniem przeczytam ten niesamowity cykl jeszcze raz.
 
3. Czytasz przy muzyce, tv, czy raczej musi to być absolutna cisza?
 
Różnie, w zależności od nastroju. Mam podzielną uwagę, więc podkład muzyczny mi nie przeszkadza.
 
4. Film, który oglądałeś/aś ostatnio, nakręcony na podstawie książki?
 
Igrzyska Śmierci. Polecam!
 
5. Twój ulubiony kolor?
 
Czerwony, zielony i czarny.
 
6. Twoja ulubiona pora roku i dlaczego?
 
Wiosna, bo to najbardziej radosna pora roku. Urodziłam się... 8 maja :)
 
7. Ulubione miejsce, w którym czytasz - jest takie, czy to bez znaczenia?
 
Zupełnie bez znaczenia.
 
8. O jakiej porze dnia najchętniej czytasz?
 
Zdecydowanie prościej będzie: nie czytam nocą, bo wtedy śpię.
 
9. Czy płakałeś/aś kiedyś przy jakiej książce? Jakiej?
 
Zdarza mi się to bardzo rzadko. Ostatnio przy "W pierścieniu ognia", całkiem niedawno przy "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Niebo ze stali.", wcześniej przy "Opowieść Podręcznej" oraz "Chłopiec w pasiastej piżamie".
 
10. Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
 
Ojej... z tego wczesnego to chyba "Emilka ze Srebrnego Nowiu", albo coś Astrid Lindgren...
 
11. Czy pamiętasz książkę, dzięki której "zaraziłeś/aś" się czytaniem?
 
Chyba od pierwszej, którą przeczytałam, ale niestety nie pamiętam, co to było. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek nie czytała.
 
 

Do zabawy chciałam zaprosić:
 
 
Miqę z bloga Miqaisonfire 
 
Wiedźmę z bloga Wiedźmowa głowologia
 

oraz wszystkich, którzy mają ochotę coś o sobie opowiedzieć.

Jedenaście pytań "konkursowych" brzmi:
 
1. Książka, którą koniecznie musisz przeczytać.
2. Książka, której nie tkniesz nawet gdyby Cię z nią zostawić na bezludnej wyspie.
3. Ulubiony autor i dlaczego?
4. Znienawidzony autor i dlaczego?
5. Ulubiony gatunek literacki?
6. Paranormal romance to fantastyka - prawda czy fałsz?
7. Czy piszesz "do szuflady"?
8. Czy spotkałaś/eś osobiście jakiegoś autora? Kogo i w jakich oklicznościach?
9. Którego z autorów (żyjących) chciałabyś/chciałbyś spotkać?
10. A nieżyjących?
11. Ulubiony cytat?

Zapraszam do zabawy :)

poniedziałek, 7 maja 2012

Anna we krwi - Kendare Blake

O ile w historiach o krwiożerczych stworach z innych planet, albo innych zmutowanych bestiach owładniętych morderczym szałem i grupce nastolatków stawiających im czoła li i tylko swą butną odwagą odnajduję zwykle powód do rzucenia książki, o tyle dobrze napisana historia o duchach to rarytas. Mimo, że prędzej uwierzę w stwory z kosmosu niż zjawy, to jednak te drugie czasem spędzają mi sen z powiek. Kiedy tylko zobaczyłam tytuł tej nowości na rynku wydawniczym, poczułam się zupełnie jak Cas, główny bohater "Anny we Krwi" - po prostu musiałam się tą sprawą zająć. Blake tyle obiecała samym tytułem: mroczną, gotycką tajemnicę zdolną sprawić, ze w dół kręgosłupa biegły mi zimne dreszcze...

Narracja prowadzona jest zblazowanym, nonszalanckim stylem właściwym dla stajni Marvel'a, którego fanką chyba jest autorka. U nich tak naprawdę nie ma ograniczeń fabularnych, idąc tym tropem tak właśnie postanowiłam więc tę książkę odbierać: komiksowy paranormal. 

Historia Anny we Krwi, straszliwej zjawy z Thunder Bay w Kanadzie, zostaje opowiedziana przez łowcę duchów, siedemnastoletniego Tezeusza Cassio Lowooda. Ojciec, po którym Tezeusz odziedziczył swój fach oraz athame, został w bestialski sposób zamordowany przez wyjątkowo silnego ducha dziesięć lat wcześniej. Cas, jak zwracają się do niego przyjaciele, (których nie ma, bo prowadzi życie samotnika, przeprowadzając się wraz z mamą-wikkanką i kotem z miejsca na miejsce w pogoni za zjawami), zaintrygowany w sprytny sposób przez znajomego Stokrotkę z Nowego Orleanu, postanawia zmierzyć się z duchem dziewczyny zamordowanej w niewyjaśnionych do końca okolicznościach sześćdziesiąt lat wcześniej. Okazuje się, że istnieje jakaś siła, która nie tylko przykuła szesnastolatkę do jej domu, ale również pozwoliła jej zachować pełną świadomość swego położenia, jednocześnie zmieniając ją w bezwzględną morderczynię rozrywającą na strzępy każdego, kto przekroczy próg jej więzienia. Każdego, oprócz Casa, coś bowiem powstrzymuje ją przed rozdarciem jego ciała, nie zabrania jednak na jego oczach zrobić tego z jego nowo poznanym kolegą. Muszę przyznać, że była to najmroczniejsza i zarazem najciekawsza scena całej książki - opis Anny jako bogini śmierci spływającej ze schodów w ociekającej krwią sukni jest świetny.
Tezeusz kilkakrotnie próbuje rozmawiać z Anną, która w jego towarzystwie przemienia się w potulnego aniołka (bogini śmierci jednak nie zasypia, o czym nieomal przekonuje się jego przyjaciółka, Carmel), i wydobyć z niej tajemnicę jej śmierci po dobroci. Kiedy to się nie udaje, organizuje wraz z przyjaciółmi (których najwyraźniej jednak ma) seans okultystyczny, podczas którego...
W każdym razie okazuje się, że Anna we Krwi to tylko jeden z problemów, z jakimi się Tezeuszowi przyjdzie zmierzyć, dzięki czemu my możemy trochę się dowiedzieć o wudu - z niewielką (a właściwie wydatną) pomocą wujka Google'a.

Z przykrością wielką muszę stwierdzić, że trend nekrofiliczny nie przeminął. Tezeusz Cassio, pogromca duchów, naturalnie się musiał w zjawie Annie zakochać, co oczywiście nieco komplikuje sprawę: "Nie ciesz się tak - mówię. - Zabiję cię tylko trochę."*. 
Obiecałam sobie jednak potraktować tę pozycję z komiksowym przymrużeniem oka - kiepska z tego karykatura Buffy, do "Ghost Busters" też się nie umywa, a i ta miłość taka przerysowana, wyluzowanym tonem z lekką nutką ironii wyznawana, że aż zabawna - jako czytelnik odbiera się ją prawie jak "pies z kreskówki na widok wózka z hot dogami."*. Bo gdyby tak przeanalizować ją na poważnie... oj, strach się bać!


* cytaty z książki, strona 301
tytuł oryginału: Anna Dressed in Blood
tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2012
liczba stron: 319
oprawa: miękka
cena z okładki: 34 PLN

środa, 2 maja 2012

Dziedziczki - Andrzej Pilipiuk

Dziedziczki to trzecia i ostatnia osłona cyklu o Kuzynkach Kruszewskich. Po naszpikowanym różnościami tomie drugim do zapoznania się z tą częścią podchodziłam trochę jak pies do jeża, w końcu, jak zapowiedziałam przy okazji Księżniczki,  oczekiwałam urozmaicenia atrakcji o kosmitów, chupacabrę i Druidów, a w duchu obawiałam się hektolitrów jadu wylanych na szkolnictwo i politykę... Ale cóż, ciągnęło...

Początek wakacji. Stanisława tęskni za Kruszewicami tak bardzo, że, przy wydatnej pomocy umiejętności szpiegowskich Katarzyny, wykupuje majątek wraz z jego czterema mieszkańcami i bierze się za odbudowę dworu. Siedlisko ma być nie byle jakie: Sędziwój odtworzył projekt dawnej chluby rodu z pamięci, Stanisława zatrudniła do budowy adepta tajnej sztuki ciesielskiej oraz jego ukraińskich uczniów, a kuzynki snują plany przekształcenia majątku w gospodarstwo agroturystyczne.
Alchemik ruszyłby w świat w poszukiwaniu podobnych sobie, gdyby nie interwencja Bractwa Drugiej Drogi, zaś pogromcy wampirów udają się do Nidaros w ślad za niezwykle tajemniczym architektem ludzkości, a w Kruszewicach żyje się sielsko-wiejsko wszystkim, za wyjątkiem Moniki, która, po tysiącleciu spędzonym w ciele podlotka, najwyraźniej weszła szturmem w okres dojrzewania.

Podczas lektury tej części czułam się trochę jak kibic polskiej reprezentacji piłki nożnej: Pilipiuk przy piłce, ładnie mija przeciwnika (czyli pospolitego czytacza, jakim jestem), markuje podanie w lewo (pojawia się intrygujący wątek) i, tuż przed bramką, traci piłkę (a mogło być tak pięknie).

Na dwoje babka wróżyła, jak to mówią. 
Dziedziczki pod wieloma względami są słabsze od pozostałych dwóch części: akcja toczy się sennie, jak to bywa w letnie popołudnie na rozpalonej słońcem wsi, rzeka nadprzyrodzonych stworzeń najwyraźniej w tym skwarze wyschła i chupacabry nie uświadczyłam (nie oznacza to jednak, że nie spotkamy żadnego nowego mitycznego stwora - spotkamy, tylko pytanie: czy go zapamiętamy?), mniej akcji, więcej przepisów kulinarnych.
Dziedziczki są też lepsze, co zapewne spowodowane jest tym, że wydarzenia rozgrywają się w wakacje: nie ma opluwania systemu szkolnictwa, pilipiuczego domorosłego politykowania też jest mało, jeśli dobrze pamiętam ogranicza się ono do łapówkarstwa władz gminy byłego PGR Kurszewice. I Empik pojawia się chyba tylko raz.
Pilipiuk jest dla mnie autorem, którego twórczość nie porywa - czyta się go szybko i "gładko", jednak nie zaznaczałam cytatów i nie myślałam z bijącym sercem o bohaterach. Jest też pisarzem na tyle intrygującym, że na pewno jeszcze się spotkamy.
Na dwoje babka wróżyła.

Padło kilka goli po obu stronach, ale dokładnego wyniku nie pamiętam.
"Nic się nie stało!", pierwszy mecz o "Oko Jelenia" między tymi samymi drużynami niedługo się rozegra.

Za to te wydanie... cudne!


Recenzja Kuzynek tu
Recenzja Księżniczki tu
Wydawnictwo: Fabryka Słów
liczba stron: 304
oprawa: twarda
cena z okładki: 47,90 PLN
jak do mnie trafiła: Allegro, 32,99 ( z przesyłką)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...