środa, 22 maja 2013

P.S. I love you - Cecylia Ahern. Książka vs. film

Ostatnio jestem zmęczona. Zmęczona paranormalami, zmęczona powieściami fantasy powielającymi tolkienowski schemat, zmęczona kryminałami, które już w pierwszym rozdziale zdradzają zakończenie. Nudzi mnie i męczy czytanie identycznych powieści o różnych tytułach i autorach, więc sięgam po sprawdzone tytuły, lub po omacku szukam czegoś innego, wychodzącego poza moją strefę bezpieczeństwa. Czasem korzystam w tych poszukiwaniach z podpowiedzi innych czytelników i tak było tym razem. P.S. Kocham cię miało być powieścią o życiu po śmierci męża i przyjaciela w wyniku choroby. Zdaniem osoby, która mi tę pozycję poleciła, to książka, którą czyta się z bólem serca. Ujrzałam w tej rekomendacji szansę na ucieczkę od mojego zmęczenia powtarzalnością.

Książkę charakteryzuje nierówna narracja: najpierw siedzimy głęboko w głowie Holly, głównej bohaterki opłakującej śmierć ukochanego męża Gerry'ego. Widzimy, jak bardzo samotne są dni i noce w pustym domu i brak wsparcia ze strony przyjaciół i rodziny (którzy PRZECIEŻ mają własne życie, nie zawsze usłane różami, czego hipokrytka-Holly jakoś nie dostrzega. Nie wspominając już o nieodbieraniu telefonów przez naszą osamotnioną disco divę, jak zwracał się do niej mąż...), i nie zajmują się nią non stop (a pisałam, że Holly ma 30 lat?). Pustkę w jej życiu wypełniają listy od zmarłego małżonka, który prowadzi swą infantylną żonę przez najcięższy okres pierwszego roku po swojej śmierci. Holly co miesiąc otwiera kopertę z nowymi wskazówkami: by kupiła lampkę nocną, nowy ciuch, poszła na imprezę. Każda z notatek (ciężko je bowiem nazwać listami) zawiera takie samo post scriptum: kocham cię. Może czytając nawet uronimy parę łez, choć wierzcie mi, film o tym samym tytule, stanowiący bardzo luźną ekranizację powieści Ahern, wyciska łzy jak cebula, tutaj mamy do czynienia co najwyżej z łzami towarzyszącymi ziewnięciu. Potem obserwujemy jej coraz bardziej bezmyślne chichotanie i następują strony wypełnione literami chyba jedynie w celu zwiększenia objętości książki, zdarza się czasem wizyta w głowie Holly, ale zaraz przenosimy się na nią za sprawą wizyty u fryzjera, głowa, pijaństwo, głowa, ciuchy... wesołe wdowieństwo przerywa czasem myśl o Gerrym.

Ahern zabrakło chyba doświadczenia życiowego, by sprostać powiedzeniu "czas leczy rany". Ból i pustka po stracie męża na samym początku zostają nakreślone całkiem wyraźnie (jednakowoż w sposób rozczarowująco niegodny dłuższej refleksji), potem stopniowo słabną, niestety nie z uwagi na upływ czasu i leczenie duszy, a z uwagi na ciągłe powtarzanie tych samych frazesów. Nie wiem, jak Was, ale moich myśli w obliczu wdowieństwa i bezrobocia (to bezrobocie Holly to bardziej złożony problem, w który wolę nie wnikać, naprawdę) nie zaprzątałaby "spensive white dress" i zakrapiane dziewczyńskie wyjścia na miasto, których Holly co prawda nie pamięta, ale czuje się podczas nich samotna. Te "turbulencje" na wdowiej ścieżce Ahern nawet próbuje niwelować poprzez ciche dni między Holly, a jej przyjaciółkami, a nawet czymś na pozór depresji, ALE to nadal są jedynie strony wypełnione literami, nie emocjami.

Czego brakuje książce, posiada film. Jak już wspomniałam, jest to bardzo luźna ekranizacja. Akcja zostaje przeniesiona do Nowego Jorku zbędni członkowie irlandzkiej rodziny zostają zastąpieni przez matkę z problemami ze zdobywczynią Oskara Kathy Bates w tej roli (książkowa matka miała na imię Elisabeth, nie rozumiem zabiegu zmiany imienia na Patricia). Związek Holly i Gerry'ego zyskuje pikanterii, Gerry z przeciętnego pierwszego chłopaka robi się seksownym facetem w skórzanej kurtce i w dodatku śpiewającym (a to zasługa Gerarda Butlera, może nie utytułowanego, ale z pewnością apetycznego). Para poznaje się w Irlandii na wyprawie Holly w poszukiwaniu siebie. Holly w interpretacji oskarowej Hilary Swank zyskuje rumieńców, choć nadal jest dość infantylna i płytka. Fabuła zostaje dość mocno zmieniona czerpiąc tylko z najlepszych pomysłów Ahern. O ile epizod z księżniczką Holly z Finlandii został wykorzystany, to nie stał się on kanwą do żadnego programu telewizyjnego i Holly i dziewczyny nie zyskały dzięki temu swoich groupies, co w książce było drażniące. 

No i czas a nie zużyta taśma filmowa leczy rany.

Książka po polsku pewnie tak samo męczy, jak w oryginale, bo nie spodziewam się, że tłumacz miał pole na dokonanie cudu bez uszczerbku dla wierności orygniałowi (a może się mylę?). Jak długo da się znosić głupawe chichotanie i jeszcze głupsze rozterki głównej bohaterki w jakimkolwiek języku? Powinnam była pozostać przy filmie i to Wam polecam.
 
Polski tytuł: P.S. Kocham Cię
Pierwsze wydanie:
2004
Ekranizacja 2007, reż. Richard LaGravenese
Hilary Swank, Gerard Butler
Czy Lisa Kudrow kiedykolwiek wyszła z roli Phoebe?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...