środa, 29 lutego 2012

Jedyne dziecko - Jack Ketchum

Jack Ketchum to pisarz, o którym w blogosferze ostatnio jest bardzo głośno. Do tej pory nie kusiła mnie przyjaźń z Dziewczyną z sąsiedztwa, nie nęcił też kurort Poza sezonem, z tej prostej przyczyny, iż autorka Książki w Mieście zdecydowanie chętniej zwiedza smętarze przemieszczając się między nimi starym plymuthem, a Stukostrachy wystarczająco skutecznie mrożą jej krew w żyłach.  Dopiero Ewa (nomen-omen fanka Króla) i Isadora swoimi recenzjami, a właściwie tym, co wyczytałam między wierszami, przekonały mnie do Jedynego dziecka skuteczniej niż sam Stephen King.

Artur Danse, przystojny ciemnowłosy restaurator po trzydziestce, jest szanowanym członkiem społeczeństwa, szczęśliwie żonaty, jedno dziecko. Pochodzi z rodziny, w której despotyczna matka odgrywała dominującą rolę. Jako dziecko spowodował pożar lasu i, jak podejrzewa lokalny stróż prawa, znęcał się nad zwierzętami. Kiedy coś idzie nie po jego myśli, miewa napady furii. Lubi perwersyjny seks, na który obopólna zgoda nie jest mu potrzebna. Rozwijający się interes zmusza go do częstych podróży służbowych, swoją nieobecność wynagradza dziecku coraz to nowymi zabawkami. I lekcjami życia. Bolesnymi lekcjami, których żaden człowiek, a tym bardziej żadne dziecko,  nie powinno otrzymać z rąk innej istoty ludzkiej. Ale Arthur ma misję: musi uświadamiać ludzi, że nie powinni czuć się bezpieczni.

Jedyne dziecko to wstrząsająca lektura, niektóre sceny nawiedzają czytelnika niczym złe duchy, inne budzą bardzo silne emocje - od współczucia po nienawiść, od bezsilnej złości po dogłębne poczucie niesprawiedliwości. Jest to lektura poruszająca bardzo ważny i trudny temat, który zbyt często zostaje za zamkniętymi drzwiami - molestowania dzieci i walki jednego z rodziców (najczęściej matki) z potworem i z systemem.

Problem polega na tym, że, mimo wszystko, nie jest to lektura wybitna - fabuła tak przejrzysta, że aż przewidywalna, tematyka tak poruszająca, że aż odrzuca, poza tym napisana prostym, wulgarnym językiem, a na domiar złego w polskim wydaniu na tyle źle zredagowana, że aż woła o pomstę. Arthur Danse to wręcz "książkowe" studium psychopatycznego misjonarza, syndrom ofiary Lydii  jest niemal jak wielki neon na pustyni... bywały też niestety momenty, w których miałam ochotę "zamknąć drzwi i zakluczyć na dwa zamki" (cytat z książki, s. 49) za błędami stylistycznymi i językowymi (to wydanie) oraz natłokiem niekoniecznie uzasadnionych okazów rynsztokowej łaciny w narracji (to Ketchum).
 
Nie wiem, czy mąż Sherry Nance, której historia zainspirowała Ketchuma do napisania Jedynego dziecka, był pierwowzorem postaci Arthura, ale z opowieści o seryjnych mordercach Thomas Harris parę lat temu sprawił, że zaczęłam się tym tematem interesować, Ketchumowi by się to nie udało. Muszę jednak oddać sprawiedliwość - przez ostatnie kilkadziesiąt stron straciłam poczucie czasu na tyle, że spóźniłam się na umówione spotkanie...

Umiarkowanie polecam.
tytuł oryginału: Only child
tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
liczba stron: 322
oprawa: miękka
cena z okładki: 33,90 PLN

poniedziałek, 6 lutego 2012

Tom Holt - J.W. Wells &Co.

Comic fantasy to dość specyficzny gatunek, który nie każdemu przypada do gustu. Nie dość, że ocieka groteskowym humorem, to jeszcze pełno w nim magii, dziwacznych postaci, które dokonują niedorzecznych czynów w świecie stanowiącym zwierciadlane odbicie naszego własnego - zapomniałabym dodać: oczywiście jest to krzywe zwierciadło - a rozwoju wydarzeń można się spodziewać pod warunkiem, że cierpi się na tę samą chorobę psychiczną, co autor... Osobiście cenię sobie ten chaotyczny korowód nieprzewidywalnych postaci uwikłanych w kuriozalne epizody w absurdalnym kontinuum czasoprzestrzennym.

Na brytyjskiego przedstawiciela tego nurtu, Toma Holta, natknęłam się niejako przypadkiem i pewnie przeszłabym obok niego obojętnie, gdyby nie to, że jego twórczość porównuje się do samego Terrego Pratchetta, a trzecią z kolei część cyklu o J.W. Wells & Co. poleca nie kto inny, jak Christopher Moore. W Polsce autor nie jest zbyt dobrze znany, nakładem Prószyńskiego ukazały się trzy pierwsze tomy JWW, Bellona wydała zaś jedną z jego powieści historycznych.

Przenośne drzwi
Paul Carpenter to, posługując się terminologią Ch. Moore'a, typowy samiec beta - niezbyt urodziwy, inteligentnym byście go nie nazwali, raczej fajtłapowaty, odwagą nie grzeszy, zaradność w jego wydaniu ogranicza się do unikania zepsutego jedzenia, jest pozbawiony jakichkolwiek godnych uwagi cech charakteru czy przydatnych umiejętności, a jego życie towarzyskie zwyczajnie nie istnieje. Pewnego dnia jego rodzice pakują cały swój dobytek, wyjeżdżają na Florydę, zostawiając tym samym syna bez środków do życia.

Poznajemy Paula w poczekalni firmy J.W. Wells & Co., gdzie czeka na rozmowę kwalifikacyjną. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że i tym razem mu się nie poszczęści - pozostali kandydaci wywierają zdecydowanie bardziej pozytywne wrażenie i na pewno są lepiej przygotowani do rozmowy. W sali konferencyjnej jego przypuszczenia nabierają realnych kształtów - nie umie odpowiedzieć na żadne z postawionych przez dość oryginalnie wyglądającą komisję pytań ( nie pomijając tych z kategorii: którego z członków swojej rodziny by pan zabił i dlaczego...). Jakież jest jego zaskoczenie, kiedy parę dni później znajduje w skrzynce na listy informację, że został przyjęty.

Po dopełnieniu formalności (jak np. podpisanie umowy objętością przywodzącej na myśl Biblię) zostaje zaprowadzony do gabinetu, gdzie wraz z poznaną w dniu rekrutacji chudą dziewczyną (Sophie), w której oczywiście zakochał się od pierwszego wejrzenia, stawia pierwsze kroki w dorosłym życiu segregując sterty nudnych arkuszy kalkulacyjnych. Co jest ciekawe, ani on, ani jego współpracownica, nie mają bladego pojęcia, czym właściwie zajmuje się chlebodawca, nie mają też śmiałości spytać... Prawda wychodzi na jaw sama, gdy pewnego dnia oboje nie opuszczają biura przed zaryglowaniem drzwi i stają oko w oko z faktycznymi właścicielami budynku przy St Mary Axe 70...

Śniło ci się
Paul i Sophie są w sobie zakochani, przy czym ona codziennie pragnie rozmawiać o ich związku, on zaś spodziewa się odrzucenia. Oboje nadal pracują w JWW, czemu zresztą nie należy się dziwić - w końcu umowa o pracę jest dożywotnia. Pewnego dnia każde z nich dostaje skierowanie na staż do innego działu - on ma zostać bohaterem pod okiem Rickiego Wurmtotera (który postawił mu lunch pierwszego dnia pracy i w dodatku wydaje się być jedynym sympatycznym członkiem zarządu), ona dostaje przeniesienie aż do Hollywood, by stamtąd wspierać dział PR pod kierownictwem hrabiny Judy di Castel'Bianco. Jego przeraża wizja walki ze smokami i przebijanie wampirów kołkiem, ona przed wyjazdem zrywa ich związek, tłumacząc to jego niedojrzałością.

Na szczęście bohaterstwo Paula zdaje się ograniczać głównie do wypełniania formularzy (nie licząc przypadkowego zabicia małego smoka) i wizyt w Banku Umarłych, jednak wokół niego dzieją się coraz bardziej dziwaczne rzeczy. Akcja odbicia Rickiego z lochów zamku ciotki Grendela kończy się fiaskiem, a sny Carpentera nie tylko stają się coraz bardziej przerażające, są one w dodatku coraz bardziej realne. Ponadto prześladuje go stary rower z przykrą alergią na imiona, który domaga się od Paula udzielenia ratunku mocno enigmatycznej "jej"...

Ziemia, powietrze, ogień i... budyń
Paul Carpenter nadal kocha Sophie, ona jego - niekoniecznie. Fakt, że ocalił świat nie przysporzył mu szacunku czy zaszczytów, których moglibyśmy się spodziewać. Życie przysparza mu coraz to nowych rozczarowań, których przyczyną mogą być jego uszy, albo całkowity brak pewności siebie. W dodatku kochliwość, która go charakteryzuje, stanowi niewyczerpane źródło upokorzeń i kłopotów.

Kiedy nowy członek zarządu, Frank, proponuje mu pozbycie się obecnego Paula Carpentera na dobre dzięki prostej magii skutecznej, Paul przyjmuje propozycję bez wahania i tym oto sposobem staje się Philipem Marlowe'em - swoim całkowitym przeciwieństwem. Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie to, że ktoś znowu dąży do zniszczenia świata, jakim go znamy, a Paul jest w końcu bohaterem...

Podsumowanie
Oprócz głównych postaci i firmy JWW poszczególne trzy części mają ze sobą wiele wspólnego: w każdej występują przenośne drzwi - urządzenie, które początkowo służy Paulowi do krótkich wypadów wakacyjnych w porze lunchu; w każdej z części Paul obowiązkowo umiera; w każdej części eliminowany jest jakiś członek zarządu; w każdej części Paul dowiaduje się o sobie czegoś absolutnie nieprawdopodobnego i odbierającego mu argumenty do niskiej samooceny (nieskutecznie); wszystkie trzy części zamieszkują nie tylko istoty ludzkie, spotkamy tu też gobliny, elfy czy duchy; w każdej części ktoś obowiązkowo musi wypić eliksir miłości; itd., itp...

Język autora jest raczej potoczny, choć podziękować należy tłumaczowi za złożone zdania i brak błędów stylistycznych, a wydawnictwu za brak literówek. Podobały mi się bardzo nawiązania do literatury - lekturą obowiązkową w pracy Paula jest Beowulf, na podłodze wala się faktura wystawiona na pana D. Graya za renowację starego portretu, a odniesień do Tolkiena nie podejmuję się zliczyć. Wiele jest również ukłonów w stronę Star Wars czy Star Trek, a także (za co autorowi pięknie dziękuję) do Doctor Who. 

Lektura jest bardzo równa, nie ma przestojów, co doskonale ukazuje pisarskie doświadczenie i dojrzałość autora. Stanowi to najsłabszą stronę serii - krótkie chwile ekscytacji pod koniec każdego tomu sprawiają, że nie tęsknimy za bohaterami tak bardzo, jak to się często dzieje w przypadku książek, gdzie przestój bywa na porządku dziennym. Plusem takiej jednostajności jest natomiast to, że można przeczytać tom po tomie trzy części cyklu w przeciągu tygodnia, nie znudzić się nimi i żałować, że nie ma się ich więcej pod ręką.

Z dwóch wspomnianych na wstępie pisarzy porównałabym twórczość Holta raczej do Christophera Moore'a, chociażby ze względu na tło - wielkie, istniejące w rzeczywistości miasto - jednak i pratchettowskie skojarzenia się nasuwają - np. nieco podobny sposób kreowania postaci. Są to jednak tylko luźne skojarzenia, bo Holt porównań do "wielkich" tego nurtu nie potrzebuje, może śpiewająco wybronić się sam.

Polecam przede wszystkim fanom comic fantasy!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...