sobota, 30 kwietnia 2011

Otchłań. W potrzasku - Alexander Gordon Smith


Alexander Gordon Smith jest autorem horrorów i powieści dla nastolatków. Pisze od zawsze – jego pierwsze opowiadania powstały, gdy miał sześć lat. Uwielbia gry komputerowe (notka biograficzna wydawnictwa). Muszę przyznać, że do zapoznania się z najnowszą książką Smitha przekonała mnie okładka - mroczna, pełna bólu, grozy. Szczerze mówiąc bałam się trochę tego, co mogę znaleźć w środku...

Po Letniej Rzezi, która miała miejsce parę lat wcześniej w Wielkiej Brytanii wprowadzono program zero tolerancji dla młodocianych przestępców, który w praktyce oznacza dożywotnie wtrącenie do więzienia o zaostrzonym (choć, jak się czytelnik później przekona nie jest to dobre określenie) rygorze, Otchłani.  
Siedemnastoletni Alex Sawyer, młodociany rzezimieszek opowiada nam swoją historię - to jak trafił na drogę występku, oraz to, jak został wrobiony w zabójstwo swojego najlepszego przyjaciela, osądzony i skazany na dożywocie. Jak się wkrótce okazuje Alexa wrobili przedstawiciele Otchłani, co wydaje się częstą praktyką, a dość duży procent osadzonych to niewinne dzieciaki. Samo więzienie jest przerażające, to system podziemnych jaskiń, pozbawiony dostępu światła dziennego i świeżego powietrza, w którym spotyka się zmutowane w przerażający sposób stwory, jak np. olbrzymie, pozbawione skóry psy. Wszyscy więźniowie ubierają się w identyczne bezkształtne kombinezony w uniwersalnym rozmiarze i tekturowe jednorazowe obuwie. Kąpią się we wspólnej łaźni w lodowatej wodzie. Jedzą papkę bez smaku i koloru (co akurat jest, jak się okazuje, ogromną jej zaletą, zważając na składniki). Cały czas mają wycelowane w głowy pistolety, a strażnicy raczej nie należą do osób obdarzonych głęboką empatią. Łatwo tu stracić życie w bójce, albo w paszczy jednego z piekielnych ogarów. Można też skończyć w dziurze. Do tego dochodzą jeszcze krwawe wachty, o których kolega z celi Alexa boi się nawet mówić. Tak naprawdę nikt nie dba o to, czy osadzeni przeżyją - w Otchłani nie ma odwiedzin, więźniowie odbywają dożywocie i nikt z tego miejsca nie wychodzi, prędzej czy później i tak każdy umrze.

Książkę czyta się ekspresowo, dzięki całkiem przyjemnemu stylowi autora. Jest napisana ładnym literackim językiem, bez wulgaryzmów i praktycznie bez slangu, co osobiście uważam za minus. Ugrzeczniony język Smitha bardziej pasuje do młodych intelektualistów z wysoką średnią, niż do młodocianych przestępców, jakimi w końcu są główni bohaterowie.

Postacie zapadają w pamięć, są na swój sposób charakterystyczne, jednak znów podkreślę fakt, że trochę za grzeczne. Ciekawym wybiegiem jest nadanie jednemu z najbardziej negatywnych bohaterów nazwiska Kevin Arnold - czyżby jakaś aluzja?

Interesująca fabuła i wartka akcja to niewątpliwie największe smaczki pierwszego tomu Otchłani, który wciąga niczym ruchome piaski. Dodatkowo starannie budowane od samego początku przez autora napięcie sprawia, że książka to prawdziwy page-turner, nie nudziłam się ani chwili, choć pewnie dodatkowym powodem jest fakt, że każdy z około 30 rozdziałów liczy sobie średnio dziesięć stron.

Niestety uważam, że cena książki jest  trochę zbyt wygórowana, kolejne rozdziały zaczynają się zawsze na nowej stronie nieparzystej, więc zdarza się często nawet 1,5 strony pustej przestrzeni, za które również trzeba zapłacić.

Mimo wymienionych mankamentów chętnie sięgnę po następny tom Otchłani, nie ukrywam, że chętnie dowiem się więcej na temat dalszych losów Alexa oraz czym tak naprawdę jest to więzienie. Polecam raczej chłopcom w wieku ok. 15 lat, jednak na odstresowanie (jeśli ktoś umie się relaksować przy horrorze) jest dobra dla każdego odbiorcy.


Ocena: 3/5
tytuł oryginału: Furnace. Lockdown
tłumaczenie: Marcin Wróbel
Wydawnictwo: Otware
liczba stron: 301
oprawa: miękka
cena z okładki: 32,90 PLN

sobota, 23 kwietnia 2011

Nacja - Terry Pratchett

Nie jest tajemnicą, że do Pratchetta i jego twórczości podchodzę z zapałem neofity i niesłabnącym zachwytem. Tak też podeszłam do Nacji, która stała sobie na półce przez miesiąc i cały czas kusiła magnetyzującą okładką i pięknym, powiem więcej: rozpieszczającym czytelnika, wydaniem. Spodziewałam się humoru żywcem ze Świata Dysku tylko osadzonego gdzieś na naszym ziemskim Pacyfiku i to był błąd, jest to science-fiction z dobrej, klasycznej szkoły Verne'a z dosyć mocno wyczuwalną nutką filozoficzną.

Rzecz dzieje się w jednym z alternatywnych światów. W Wielkiej Brytanii wybucha zaraza, która zbiera swe żniwo między innymi wśród następców tronu, tak więc statek "Ptaszyna" ma za zadanie odnaleźć i dostarczyć do ojczyzny sukcesora, oraz, jeśli uda się doścignąć "Słodką Judy", również jego córkę, pannę Ermintrudę.

Mieszkający na jednej z wysp na Oceanie Pelagialnym Mau ma zostać mężczyzną. Zostaje w tym celu zawieziony na Wyspę Chłopców, skąd ma powrócić na Nację w własnoręcznie zbudowanym kanu, by tam odebrać swój tatuaż, przeżyć tę akcję z nożem oraz zyskać duszę. Buduje więc piękne, niezawodne kanu i rusza w drogę, oczyma duszy widząc oczekującą na niego z ucztą całą wioskę. Jest już blisko, kiedy pochłania go wielka fala.

Gdy budzi się po jakimś czasie na swojej rodzinnej wyspie, Nacji, z przerażeniem i bezbrzeżnym smutkiem odkrywa, że jest jedynym ocalałym mieszkańcem wioski. Odnajduje zmasakrowane przez żywioł ciała swoich bliskich i nie potrafi wybaczyć bogom tego, że ocalili właśnie jego. "Nie dzieje się." tłumaczy sobie. "Nie dzieje się." z tym hasłem dźwięczącym w umyśle, odrętwiały "drugi" Mau, podąża śladami boga śmierci, Locahy, grzebiąc ciała niegdyś znanych sobie osób w morzu. Jednak ktoś jeszcze ocalał i obserwuje Mau wypełniającego najtrudniejszy obowiązek jego krótkiego życia. Ten ktoś to Ermin... Daphne, jedyny ocalały ludzki pasażer "Słodkiej Judy".

Akcja rozwija się bardzo,  bardzo powoli, dopiero w kilku ostatnich rozdziałach nabierając niesamowitego tempa i to powolne przyspieszanie stanowi minus tej pozycji, moim zdaniem jedyny, ale zdecydowany. Za dużo jest w niej rozważań filozoficzno-teologicznych, czasem nawet powtarzających się. Nie wiem, czy te powtórzenia były zamierzonym zabiegiem, w każdym razie niezbyt udanym, na szczęście jednak kunszt autora pozwala przez nie przebrnąć.

Postacie są zróżnicowane charakterologicznie i świetnie zbudowane. Mau to typowy przywódca, silna osobowość, pomysłowy i inteligentny, może trochę zbyt dojrzały, jak na swój wiek, ale poznajemy go lepiej już po wielkiej tragedii, która wywróciła całe jego życie do góry nogami i zmusiła go do szybszego stania się mężczyzną. Daphne to nastolatka wyłamująca się ze stereotypu wiktoriańskiej panienki, zainteresowana żywo nauką, w Londynie chodziła nawet na wykłady w Towarzystwie Królewskim. Ataba, kapłan, typowy dewot, skłonny nawet do morderstwa w obronie własnych przekonań. Wiekowa Pani Bulgot - mądra staruszka, szamanka, być może obdarzona jakimiś zdolnościami paranormalnymi. Pogrążona w depresji Nieznajoma... Pratchett ma niesamowity dar do tworzenia wiarygodnych i ciekawych postaci, co można zauważyć w Świecie Dysku, a tu jego kunszt osiągnął wyżyny, może ze względu na temat powieści.

Nacja nie należy do łatwych lektur. Trudno przebrnąć przez ból Mau uświadamiającego sobie, że tylko on z całej wyspy przeżył kataklizm. Trudno nie zatrzymać się na chwilę, by przemyśleć bunt chłopca przeciw bogom, słuszność lub niesłuszność przedstawianych Atabie argumentów. W posłowiu Pratchett napisał:
Myślenie.
Ta książka go wymaga. Od was zależy, czy będziecie próbować robić to w domu.
Trudno odmówić słuszności powyższego stwierdzenie - to nie jest lektura, obok której się przechodzi obojętnie. To książka o dorastaniu i to bardzo brutalnym, z dnia na dzień. O wierze, o tym, jak łatwo jest ją stracić, a także zastanawianie się nad samą jej istotą. Wreszcie, o dokonywaniu trudnych wyborów w imię wyższego dobra.

Jak wspomniałam na początku, spodziewałam się Świata Dysku, ale nie jestem rozczarowana tym, co otrzymałam. To jedna z najlepszych książek o życiu po zagładzie znanego świata i budowaniu nowego ładu, jakie czytałam. Polecam każdemu, pod warunkiem, że nie zrazi Was nieco przydługie rozwinięcie.


Ocena: 4,5/5
tytuł oryginału: Nation
tłumaczenie: Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo: Rebis
liczba stron: 423
oprawa: twarda, w obwolucie
cena z okładki: 35,90 PLN
jak do mnie trafiła: Selkar, 26,50 PLN

Wesołego Alleluja, alleluja :)






Smacznego Jajka, Mokrego Dyngusa, Wesołego Króliczka, i, przede wszystkim, bardzo ciepłych i rodzinnych Świąt

 życzy

Magda

niedziela, 17 kwietnia 2011

Dożywocie - Marta Kisiel

Marta Kisiel to początkująca autorka (na miano pisarki, zgodnie z jej własnymi słowami "trzeba sobie zapracować. Zasłużyć."), na której koncie znajduje się jedna książka (dwie następne w planach), oraz trzy opowiadania.

Enedtil nie tylko zachęciła mnie do sięgnięcia po tę pozycję swoją entuzjastyczną recenzją, a jeszcze mi ją pożyczyła, za co ślicznie dziękuję.

Konrad Romańczuk, pisarz, dostaje w testamencie od krewnego, o którego istnieniu dowiedział się po jego śmierci dzięki testamentowi właśnie, dwustuletnią, gotycką willę wraz z dożywotnimi lokatorami. Zajeżdża więc, uprzednio rozstawszy się ze swą byłą niedoszłą narzeczoną, przed swe nowe lokum wyładowanym po brzegi Tico w jedynym słusznym kolorze. Lichotka wydaje mu się idealnym miejscem, oazą, w której napisze dzieło swego życia. Mekka okazuje się podupadającym domiszczem z koszmarną przybudówką. A dożywotnicy to, ekhem, dość intrygujące indywidua.
Konrad nie miał już żadnych złych przeczuć ani wątpliwości. To one miały jego.
Pociągająca nosem istota bezsprzecznie była aniołem. W obszernym, długim za kolano T-shircie z Garfieldem, bamboszach i z najprawdziwszymi, porośniętymi jasnym puchem skrzydłami. Jego długie włosy, przypominające pocięty na cieniutkie paski celofan, migotały w świetle dnia, otaczając postać delikatną aurą.
No właśnie, pierwszym z dożywotników okazuje się Licho, najprawdziwszy Anioł Stróż śp pana Wincentego (budowniczego Lichotki), o mentalności i wyglądzie dziecka. Oprócz niego willę zamieszkują jeszcze: cztery utopce, gosposia domowa pod postacią pradawnego stwora z głębin odwiecznego zła przywołanego niegdyś, alleluja, przez bratanka pierwszego właściciela podczas dzikiego origami ze składaniem ofiar, widmo z tendencją do cielesności - czyli nieszczęsny panicz Szczęsny, oraz, jakby tego było mało: Zmora. Takie zestawienie indywidualności w tym samym domu może oznaczać tylko jedno: kłopoty, przy czym obrażenia ciała wydają się najmniej poważne, wziąwszy pod uwagę perfumowane reformy miejscowej obrończyni moralności, lub nową miłość seryjnego samobójcy. A wszystkiemu przygląda się z góry siła wyższa, mając przy tym całkiem niezły ubaw. Pytanie nasuwa się samo: kto tu jest dożywotnikiem?

Styl Pani Marty to produkt dzisiejszych czasów: radosny słowotok okraszony współczesnymi powiedzonkami, zdrobnieniami, zapożyczeniami z języka angielskiego, lekki, łatwy i przyjemny, co z początku uważałam za minus. Stanowi on jednak mocną stronę Dożywocia, coś, co w połączeniu z interesującym pomysłem na fabułę, wnikliwym spojrzeniem na otaczającą rzeczywistość i wrodzonym ogromnym poczuciem humoru sprawi, że Kisiel stanie się rozpoznawalną i interesującą pisarką (pod warunkiem, że napisze dziesięć książek i sto opowiadań), czego z całego serca życzę.

Warto wspomnieć również o postaciach, jako, że ich różnorodność charakterologiczna i wiarygodność stanowi kolejny bardzo mocny punkt powieści. Główny bohater to żywa postać, która przechodzi różne stany emocjonalne - od furii po apatię, obdarzony jest wręcz rodzicielskim poczuciem odpowiedzialności, poczuciem humoru, pewną dozą złośliwej przekory, czasem puszczają mu nerwy... Trójka miejscowych obrońców moralności, czy Szymon Kusy to również fascynujące indywidua, ale nie będę się nad nimi rozpływać - wolę tej przyjemności Wam nie odbierać.

Nadal brakuje na naszym rodzimym podwórku takich pisarzy, którzy potrafią stworzyć klimat oraz swój niepowtarzalny styl - świeży i intrygujący, nie będący mierną próbą doścignięcia zachodnich autorów. Marta Kisiel ma potencjał i mam nadzieję, że go wykorzysta.

Pani Marto, zapraszam do laptopa, niech Troll ślubny zajmie się, alleluja, sprzątaniem i całą resztą. Tu rzesze, śmiem twierdzić, przyszłych fanów czekają na drugą powieść, która miała być trzecią (i trzecią, która miała być drugą - również). Do dziesięciu nadal sporo brakuje ;)

Ocena: 4,5/5
Wydawnictwo: Fabryka Słów
liczba stron: 369
oprawa: miękka
cena z okładki: 31,90 PLN
jak do mnie trafiła: pożyczona od Enedtil
 
Wywiad z Martą Kisiel znajdziecie tu

piątek, 15 kwietnia 2011

Kochanie, nie mam co czytać... czyli stosik kwietniowy ;)

Kupienie Czarnoksiężnika z Archipelagu to był bardzo zły pomysł. Jak wiecie książka mnie bardzo wciągnęła (recenzja tu), a natychmiast po jej zamknięciu mój małżonek (jakże wielka jest jego cierpliwość!) usłyszał magiczne zdanie "Kochanie, nie mam co czytać...", a wynikiem moich maślanych oczu okazała się większość poniższego stosu:

od góry:
do niedawna brakujące tomy Ziemiomorza, recenzja Grobowców Atuanu tu a Innego wiatru już wkrótce oraz dwie z trzech części cyklu Ekumena jakie posiadam. LeGuin to czarodziejka słów.
Tern i Dożywocie - pożyczone od Enedtil dzięki :*. Recenzja książki Pani Kisiel już wkrótce - suchej nitki nie zostawię ;)
hakus pokus niespodzianka od Wydawnictwa Prószyński i s-ka - widziałam już kilka pochlebnych recenzji, ale nadal mam obawy... cóż, może w weekend majowy.
Otchłań. W potrzasku - niespodzianka od Wydawnictwa Otwarte - obiecująca. Ostatnio mam chrapkę na horrory. W planach zaraz po Nacji Pratchetta, którą czytam obecnie
oraz dwa prezenty od Muzy Tatami kontra krzesła. O Japończykach i Japonii bardzo ciekawa pozycja, oraz po prostu przepięknie wydana, Opowieść o Darwinie fabularyzowana biografia jednego z najbardziej kontrowersyjnych naukowców.

Mężowi, Enedtil oraz Wydawnictwom ślicznie dziękuję za książki :)

A tu jeszcze takie małe wspomnienie z jednego z pierwszych słonecznych dni, spędzonego z siostrzenicą w Łazienkach :) Tak, najmniejsze rude to "wufa" (teraz już by była "wewiócha").


Pozdrawiam wiosennie i do przeczytania :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

1Q84 t. 1 - Haruki Murakami

 Haruki Murakami to najbardziej znany, najczęściej tłumaczony japoński pisarz i eseista, w Polsce znany między innymi dzięki Przygodzie z owcą, Norwegian Wood czy głośnej nowości 1Q84. Osobiście miałam styczność z Murakamim w ubiegłym roku przy okazji Przygody z owcą i od razu wiedziałam, że to nie jest ostatnie nasze spotkanie.

1Q84 to opowiadana na przemian historia Aomame - czyli w dosłownym tłumaczeniu zielonej fasolki - ciekawe nazwisko dla płatnej morderczyni, oraz Tengo nauczyciela matematyki na kursach przygotowawczych w czasie pracy, a po godzinach początkującego pisarza. Oboje na początku opowieści dokonują pewnych wyborów, a jakie są ich konsekwencje okryję zasłoną milczenia.

(...)proszę pamiętać o jednej rzeczy: nie wszystko jest takie, jak się wydaje. (...) proszę nie dać się zwieść pozorom. Rzeczywistość jest zawsze tylko jedna.

Murakamiego nie czyta się łatwo. Szybko i z zaciekawieniem - tak, ale nie łatwo. Autor jest bardzo, długo szukałam tego słowa,  s k r u p u l a t n y  w opisywaniu odczuć, a także czynów głównych bohaterów, czy historii osób z nimi powiązanych, a jednak udaje mu się uniknąć dłużyzn, czy też, mówiąc wprost, zwyczajnej nudy.  Dodatkowo opisana w 1Q84 historia, oscylująca na pograniczu realizmu magicznego i s-f (miejscami nawet horroru, choć tylko sugerowanego) jest wyjątkowo ciekawa. Kusi mnie, żeby Wam opisać, zacytować choć jeden mały fragment, np. o Little People, na zachętę, ale z drugiej strony wiem, że to byłoby okrucieństwo - takie drażnienie się z żółwiem leżącym na plecach...

Czytając 1Q84 miałam wrażenie, że spożywam zestaw sushi, pięknie podany, bardzo dobrze przyrządzony. W każdej rolce czułam wyraźnie ryż, warzywa, rybę, wasabi, świeże, chrupiące nori. Każdy smak oddzielnie i wszystkie razem komponujące się w jeden. Nawet opowiadanie historii bohaterów naprzemiennie ma swój odpowiednik w jedzeniu tej potrawy - czyż różnych rodzajów sushi, sashimi, nigiri nie przegryza się marynowanym imbirem by oczyścić kubki smakowe? I tak, jak jedząc sushi kontempluję smaki, tak smakowałam 1Q84 .

A teraz, zamiast bezproduktywnie i bezsensownie przebierać kończynami w powietrzu, weźcie w dłonie powieść Murakamiego,  stopy oprzyjcie wygodnie i przekonajcie się, jak smakuje sushi serwowane przez najsłynniejszego japońskiego pisarza. Itadakimasu!

Nie przeczytam na razie drugiego tomu, choć bardzo mnie kusi. Dlaczego? Ponieważ nie mogłabym się doczekać trzeciego...


Ocena: 5/5
tytuł oryginału: 1Q84 (ichi-kew-hachi-yon)
tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliot
Wydawnictwo: Muza
liczba stron: 477
oprawa: miękka
cena z okładki: 44,99 PLN
jak do mnie trafiła: Matras, 38,24 PLN
 *****
Mam jeszcze jedną, całkowicie prywatną refleksję związaną może nie tyle z samym autorem i jego twórczością, co z rzeczywistością, tą prawdziwą, przez niego opisywaną, o czasach i miejscach jakże różnych od naszej szarej polskiej rzeczywistości początku lat 80 (wspominanej zresztą przez Murakamiego). Jego postacie jeżdżą metrem, śpią w klimatyzowanych pomieszczeniach, kupują bilety w automatach czy słuchają płyt cd, podczas gdy moja mama z dumą opowiada mi i siostrze o tym, że zawsze jadłyśmy prawdziwą czekoladę, pomarańcze i banany (których szczerze nie znosiłam), a ja, jak przez mgłę, pamiętam gigantyczną kolejkę w spożywczym i pilnie strzeżone przed moimi ciekawskimi łapkami kartki żywnościowe, tarcze na fartuszkach szkolnych i brak reklam w telewizji...

środa, 6 kwietnia 2011

Grobowce Atuanu - Ursula K. LeGuin

Przy okazji drugiego tomu PLO pisałam o tym, jak nie lubię recenzować serii. Podtrzymuję, sama nie lubię dowiadywać się z recenzji o dalszych losach bohaterów, więc staram się w jak najmniejszym stopniu poruszać fabułę. Tym razem jednak czuję się bezpiecznie.

Drugi tom cyklu Ziemiomorze Ursuli K. LeGuin to historia dziewczyny, która, jako kolejne wcielenie Pierwszej Kapłanki Grobowców Atuanu, w wieku sześciu lat zostaje poświęcona bezimiennym bogom i od tego czasu staje się Arhą, Pożartą. Autorka opowiada nam o młodziutkiej dziewczynie, która, nadal jeszcze dzieckiem będąc, może decydować o wszystkim, co dzieje się w jej dziedzinie, łącznie ze sposobem zadania komuś śmierci, ponieważ jest to jej przywilej jako Pierwszej Kapłanki, Mieszka samotnie, gdyż to również jej przywilej, nie spotykają jej kary za żadne przewinienie, podczas, gdy jej przyjaciółka zostaje wychłostana za coś, co zrobiły razem, może robić co chce i nikomu nie musi się tłumaczyć. Takie życie zna, do takiego przywykła i takie przyjmuje, ale czy Arha jest szczęśliwa?
Pewnego dnia do Labiryntu Grobowców włamuje się złodziej. Czego tam szuka? Jak z nim postąpić? Co zrobić, by Kossil nie zauważyła odruchów człowieczeństwa?

Tym razem LeGuin zaprasza nas do innego miejsca w wykreowanym przez siebie świecie, daleko poza Archipelag, na wyspę Atuan, przedstawia nam magię  i  Archipelag postrzegane z perspektywy mieszkańców Kargadu. Wyjątkowo sprytny zabieg, biorąc pod uwagę fakt, że Czarnoksiężnik zostawił mnie głodną dalszych losów Geda... 
Tu również udało się autorce stworzyć ciekawy, wiarygodny obraz świata, obrzędów, zwyczajów, strojów, a wszystko to na niewiele ponad 200 stronach...

Bardzo odpowiada mi narracja LeGuin, jest w niej coś, co określę "zdaniami bez słów" - i nie chodzi mi o puste zdania, o nie! Przeciwnie, powiedziałabym, że tu słowa nie grają roli, najważniejsze są obrazy, ja rzeczywiście  w i d z ę  to, o czym czytam, choć nie pamiętam, jakie słowa zostały użyte, by to oddać. Całkiem niedawno zachwycałam się stylem Vonneguta, który kreśli obrazy słowami - LeGuin robi coś innego, słowa są obok, jakby zupełnie nie były istotne, a ja po prostu przeżywam na nowo coś, o czym zdążyłam zapomnieć. Cudowny dar, cudowne wrażenia.

Czy Grobowce Atuanu to godna kontynuacja? Zdecydowanie.

Ocena: 5/5
tytuł oryginału: The Tombs of Atuan
tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Książnica
liczba stron: 219
oprawa: miękka ze skrzydełkami
cena z okładki: 24,90 PLN
jak do mnie trafiła: Matras, 23,65 PLN

piątek, 1 kwietnia 2011

Czarnoksiężnik z Archipelagu - Ursula K. LeGuin

Jakiś czas temu na portalu LubimyCzytac.pl rozpętała się zagorzała dyskusja, kiedy ktoś skomentował książkę słowami "Super! Super!". Merytorycznie, stylistycznie, gramatycznie, logicznie, psychologicznie, ogólnie -icznie opinia ta jest bezwartościowa, ale czy naprawdę nigdy nie byliście pod wrażeniem żadnej książki na tyle, by się pod tymi słowami podpisać? Wyznaję bez żenady, że na mnie takie właśnie wrażenie zrobił pierwszy tom sagi Ziemiomorze, należącej do kanonu literatury pięknej. Na szczęście Bóg obdarzył mnie nieco bogatszym zasobem słownictwa, spróbuję więc owe "Super!" rozwinąć i przekonać Was do przeczytania Czarnoksiężnika z Archipelagu.

W małej wiosce na wyspie Gont rodzi się Duny, syn kowala. Chłopiec nie zaznał wiele miłości w życiu, gdyż jego matka szybko zmarła, a ojciec prędzej częstował go kuksańcem, niż ciepłym słowem. Siostra matki, miejscowa czarownica, która go odchowała nie darząc go jednak większą uwagą, zauważa chłopca dopiero w momencie, gdy odkrywa jego moc magiczną. I tak pięcioletni Duny rozpoczyna swoją naukę magii, opartej głównie na wiejskich gusłach i domorosłym zielarstwie, niż prawdziwej mocy.
Mijają lata, chłopak przy pomocy magii ratuje wioskę od najeźdźców, sam nieomal tracąc przy tym życie. Zdrowie przywraca mu Ogion, czarnoksiężnik, który, po ceremonii nadania chłopakowi imienia, zabiera Geda do swojego domu, aby uczyć go magii. Tam młodzik, aby popisać się przed dziewczyną próbuje przywołać ducha zmarłego, co nie kończy się dobrze.
Po jakimś czasie Ged, który posługuje się imieniem użytkowym Krogulec, udaje się na wyspę Roke, do szkoły czarnoksiężników. Jest on bardzo zdolnym i pracowitym uczniem, jednak powodują nim niskie pobudki, jak żądza władzy, chęć zaimponowania kolegom, nienawiść, czy zazdrość. W trakcie zabawy przywołuje bezimienną istotę, cień, który okazuje się jego przekleństwem.

Trudne dzieciństwo, szkoła czarodziejów, wyrastanie z młodzieńczej buty i nienawiści, rozmowy ze smokami, prawdziwe imiona, zamek z tajemnicą w najgłębszym lochu... nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego  Czarnoksiężnik jest zaliczany do kanonu literatury?

Zadziwiające jest to, że akcja nie pędzi na łeb, na szyję, powiedziałabym, że toczy się  raczej sennie, a jednak... nawet nie wiem, kiedy czytałam tę książkę, zdawało mi się, że dopiero zaczęłam, a tu... ostatnie zdanie. Czytając Czarnoksiężnika miałam nieodparte wrażenie, że LeGuin w jakiś niepojęty sposób opowiadała mi historię, która już we mnie była, jakbym przypominała sobie tylko dawno zapomniane słowa. Mogłabym na palcach jednej ręki policzyć, ile razy coś takiego czułam podczas lektury: Władca Pierścieni, Silmarillion Tolkiena, Wiedźmin Sapkowskiego... to mój prywatny kanon "the best ever", do którego właśnie dołączyła Pani Ursula K. LeGuin.

Chciałam podziękować Panu Barańczakowi za jego kontrybucję w przyjemność z czytania.

Minusów - brak. Chociaż... jest jeden! Widzę oczyma wyobraźni Ziemiomorze w twardych oprawach, najlepiej skórzanych, na wysokiej jakości papierze, może złocone brzegi, ilustracje, mapy...

Ocena 5/5


tytuł oryginału: A Wizard of Earthsea
tłumaczenie: Stanisław Barańczak
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
liczba stron: 237
oprawa: miękka
cena z okładki: 29,90 PLN
jak do mnie trafiła: Matras, 28,40 PLN
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...