niedziela, 13 listopada 2011

Kolumna Magdy... czyli "stosik"

Dawno już nie publikowałam stosika - a przecież książek mi przybywało ;) Do powstania poniższej kolumny przyczyniły się przede wszystkim nieocenione Moreni i enedtil, które pożyczyły mi aż 5 książek oraz Soulmate, która odciążyła moją półkę z nielubianej Rudnickiej wymieniając ją na dwie inne pozycje :)

Książek widzicie 20, nie będę wymieniać wszystkich po kolei, przybliżę jedynie te najbardziej istotne pozycje w stosiku:

Miasto Śniących Książek Waltera Moersa - (Moreni, dziękuję :*) moje drugie spotkanie z niemieckim autorem. Inny wymiar fantasy i o tym już wkrótce :)

Sapkowskiego przedstawiać nie muszę? (Moreni, :*)

Nienacki i Ja, Dago oraz Uwodziciel - polowałam, polowałam i upolowałam :) będę Was "męczyć" tym autorem, bo oddaję mu hołd czołobitny od czasów spotkania z Panem Samochodzikiem lat temu 20, o Raz w roku w Skiroławkach nie wspominając ;)

Anne Rice - druga część Czasu Aniołów, Kuszenie - już niedługo, oraz dwa tomy Pamiętników Wampirów.

Tom Holt - bo ja comic fantasy uwielbiam i już!

Margaret Atwood i Oryks i Derkacz - ta autorka będzie się u mnie również pojawiać częściej, a powodem jest wrażenie, jakie na mnie wywarła Opowieść Podręcznej

Wydawało mi się, że moja kolumna jest naganna, jednak po obejrzeniu stooosiska Pabla (u którego ostatnio burzliwie się zrobiło) opadły ze mnie wszelkie wyrzuty sumienia.

Jutro lub pojutrze powinna się pojawić recenzja 1Q84 t. 2, potem mała niespodzianka (dosłownie i w przenośni).

Przy okazji ponownie proszę Miravelle o kontakt w sprawie wygranej :)

Pozdrawiam i do przeczytania!

piątek, 11 listopada 2011

Matki, żony, czarownice - Joanna Miszczuk

Fakt, że sięgnęłam po tę książkę z własnej, nieprzymuszonej woli należy zapisać gdzieś złotymi zgłoskami (chyba właśnie to robię - może tylko te zgłoski nie są złote) - ja, osoba, która sagi rodzinne uważa za zło wcielone, a ich autorki za seryjne morderczynie (zdrowego rozsądku i dobrego smaku) dałam się skusić wielkiej tajemnicy i słowu "czarownice". "Raz kozie śmierć" pomyślałam "Zobaczę, czym się moja rodzicielka zaczytuje.".

Książka składa się z dwóch części, których naturalną granicę stanowi pojawienie się testamentu antenatki głównych bohaterek - Laverny Marii von Matternich. Część pierwsza to losy trzech wrocławianek na przestrzeni siedemdziesięciu lat, od drugiej wojny światowej aż do czasów współczesnych. Poznajemy historie miłości, zdrady, bólu, radości, zdrad, zemsty i przebaczenia rudowłosych piękności noszących pierścionek z ogromnym diamentem w otoczeniu szafirów. Część druga to dzieje rodu silnych, mądrych i pięknych kobiet, które zwykle kochały niewłaściwych mężczyzn oraz niezwykła historia pierścienia miłości i przebaczenia.

Z tych wszystkich opowieści składających się na książkę Miszczuk największe wrażenie zrobiły na mnie losy Marii Jałoch, kobiety, która wraz z maleńką córką przetrwała wojenną zawieruchę. Płakałam nad jej niedolą, nad przeżyciem własnej śmierci... Krystyny, osoby, która o swej miłości do męża przekonała się po jego tragicznej śmierci, nie potrafiłam polubić. Losy Asi wydały mi się sztampowe.

Za część pierwszą powieści lekką ręką przyznałabym 4/5 - ładny język, wartka akcja, dobrze zbudowane postaci, wspaniale oddane realia czasów, w których przyszło im żyć. Czy wyróżnia się na tle gatunku - nie wiem. Po prostu mi się podobało.

Drugą część, w moim odczuciu, bardzo zepsuły postacie antenatek i ich ukochanych mężczyzn. Nie wyjawię Wam ich nazwisk, jednak coś we mnie się buntowało przeciwko powiązaniu tych kobiet więzami krwi i umieszczeniu na kartach sagi rodzinnej.  O ile w pewnej powieści comic fantasy nie przeszkadzała mi postać Hitlera w kelnerskim uniformie na pokładzie sterowca, tak tutaj umieszczenie tych konkretnych postaci historycznych oraz wplecenie w ich losy pewnego wiekopomnego dzieła było zgrzytem.

Miszczuk zostawiła furtkę do następnej części i niewątpliwie będzie się tam sporo działo. Myślę, że jeśli ta pozycja znajdzie się na półce mojej mamy, na pewno do niej zajrzę, ale nie będę jej szukać na siłę.

Ocena: 3/5


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
liczba stron: 496
oprawa: miękka
cena z okładki: 32 PLN

wtorek, 8 listopada 2011

Spadek - J. D. Bujak

W noc poprzedzającą Święto Zmarłych (jakoś nie trafia do mnie określenie Halloween - to nie nasza kultura) obejrzeliśmy z mężem horror o domu na sprzedaż, w którym straszy. Krwawiły tam ściany, z rur nie zawsze leciała woda, w lustrze można było ujrzeć nie tylko własne odbicie... naprawdę kiepskie filmidło, w które brnęliśmy tylko, by organoleptycznie doświadczyć, jak daleko posunęła się wypaczona jego twórców.

Mój mąż nieźle się bawił parząc na mnie czytającą najnowszą powieść pani Bujak: "Haha, za drzwiami jest park!", "Ściana krwawi! No nie wierzę! Ściana krwawi!", "Jak on się okaże wampirem albo wilkołakiem to rzucam to.". Nie rzuciłam. Mało tego, pochłonęłam 450 stron w jakieś 8-9 godzin.

Małgorzata odziedziczyła po dawno nie widzianej ciotce z Krakowa zabytkową kamienicę wartą fortunę. Niestety nie może domu sprzedać, przyjąć go zaś musi z dobrodziejstwem inwentarza - szpargałami, niemodnymi meblami, gigantycznym witrażem stanowiącym większą wersję znajdującego się w rodzinnej krypcie. Przemyślawszy sprawę dokładnie, postanawia spadek przyjąć i bardzo szybko uświadamia sobie, że "dobrodziejstwo inwentarza" nie ogranicza się do przedmiotów...

Megi (wybrała sobie to zdrobnienie, ponieważ jest zagorzałą fanką Meg Ryan), pragmatyczna pani doktor, przeznacza część parteru pod wynajem, w drugiej części planuje otworzyć praktykę pediatryczną. Najemcę znajduje bardzo szybko w osobie Jana Topolnickiego, niesamowicie przystojnego pasjonata herbaty, w którego oczach przy odpowiednim świetle widać tajemniczy rubinowy poblask...

Kiedy w domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy (słychać głosy, na zaparowanym lustrze pojawiają się odciski dłoni niepasujące wielkością do rąk Megi, za drzwiami piwnicy nie zawsze są schody...) Janek, który nie wydaje się specjalnie zaskoczony tymi wydarzeniami, okazuje się nieocenionym przyjacielem i wspiera Małgosię na każdym kroku zmierzającym do rozwiązania zagadki...

Działając swoim utartym schematem kija i marchewki zacznę od  krytyki postaci, nieco nijakich na tle przepięknego witraża, które należą do słabych stron Spadku. Postaci nijakich do tego stopnia, że czasem dziwiło mnie gładkie i szybkie przechodzenie do porządku dziennego nad nadprzyrodzonymi zdarzeniami rozgrywającymi się wokół przez pozornie twardo stąpającą po ziemi panią doktor - ot, bez żadnych procesów myślowych, wewnętrznych walk, mozolnej drogi od zaprzeczenia do akceptacji. Ponadto, co mi się rzadko zdarza, musiałam przed napisaniem tego tekstu zajrzeć do książki, by przypomnieć sobie nazwisko Janka, jednego z głównych bohaterów, które do skomplikowanych przecież nie należy, a w powieści wielokrotnie się powtarza. Imienia przyjaciółki Megi, a tym bardziej jej męża, już nie pamiętam...

Nie lubię porównywać, jednak tutaj porównania same cisnęły mi się pod klawisze, ponieważ miałam problemy z jednoznaczną klasyfikacją powieści Bujak. Mimo krwawiących ścian Spadkowi daleko do lepkiej i wilgotnej atmosfery Efemerydy duetu Kyrcz-Cichowlas, machiaweliczna postać zaprzyjaźnionego adwokata kojarzyła mi się początkowo z diabłem (chicho, zły chochlik!, wcale nie miałam na myśli Wolanda, trochę za wysokie progi), mimo zabawnych akcentów i niezbyt głębokich postaci ze starcia z Rudnicką Bujak wyszła w moich oczach obronną ręką, a co do drzwi, za którymi nie zawsze są schody do piwnicy, powiem tylko, że autorka przegrywa z kretesem konfrontację z Brudnopisem Łukjanienki. Temu wszystkiemu przyświecał mi, gdzieś na granicy postrzegania, pomarańczowy neon "paranormal??", na szczęście na przyświecaniu się skończyło. Słowem: chaos. O dziwo jednak, ten sam chaos daje Spadkowi szanse na wyjście z "szuflady" i przeobraża go w "pageturnera". Nie posunę się na tyle daleko, by od razu robić z tego wyznacznik stylu Bujak - nie po jednej przeczytanej pozycji - jednak muszę przyznać, że, pomimo początkowego nastawienia, autorka mnie  zaintrygowała.

Nie ukrywam, że Spadek zaliczyłabym raczej do "czytadeł", na szczęście tych przyjemniejszych. Może oryginalnością nie grzeszy, jednak bardzo ucieszyłam się, że lektura w Święto Zmarłych nie była powtórką z filmu obejrzanego w jego wigilię.


Ocena: 3/5


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
liczba stron: 456
oprawa: miękka
cena z okładki: 32 PLN

sobota, 5 listopada 2011

Baranek - Christopher Moore

Christopher Moore to jeden z moich ulubionych autorów. Pisarz, którego się kocha lub nienawidzi. Mistrz absurdu, Amerykanin kpiący z przywar swojego narodu w sposób przerysowany, obrazoburczy, momentami odrzucający. Facet od książek postanowił wziąć na warsztat Jezusa Chrystusa, a ja, znając go całkiem nieźle, spodziewałam się bluźnierstwa zdolnego co najmniej konkurować z Teletubbies i Harrym Potterem, lub czegoś zgoła "gorszego".

Moja głodna czytelniczej herezji wyobraźnia została podsycona umiejętnie przez Moore'a już w pierwszym rozdziale, gdzie przywitała mnie postać anioła Raziela, znana mi już z Najgłupszego Anioła. Niewydarzony wysłannik Niebios ma za zadanie ożywić najlepszego kumpla Jezusa Chrystusa, by ten opowiedział o Zbawicielu ze swojej perspektywy.

Josh dorastając nokautuje Biffa, płata figle, nawet podkochuje się w Marii z Magdalii, jest ciekaw seksu, szuka sensu swojego życia i kontaktu z Ojcem. Moore nie byłby jednak sobą, gdyby nie wysłał Joshuy i Biffa w pełną przygód podróż w poszukiwaniu trzech mędrców, oświecenia i zrozumienia, podczas której Josh osiąga Nirvanę i uczy się pomnażać jedzenie, Biff zaś zgłębia tajniki Kamasutry - mądrość przeciwstawiona folgowaniu chuci tak charakterystyczne dla twórczości tego autora.

Chcecie wiedzieć dlaczego kłamliwe ewangelie nie wspominają ni słowem o najlepszym przyjacielu Jezusa Chrystusa? Nie dlatego, że był nieco nieokrzesany, rozwiązły i skory do bitki. Biff kochał Jezusa, wierzył w jego boskość i darzył go bezgranicznym zaufaniem i szacunkiem, do tego stopnia, że jaljo dje ojaoj  sda adag uojblo i za to właśnie Ewangeliści nie wspomnieli o nim ani słowem.

Czytając tę "apokryficzną" powieść pomyślałam, że mojemu ulubionemu prześmiewcy udało się nakreślić Jezusa w sposób wiarygodny, uczłowieczyć Go, nie tracąc przy tym nic ze swojego szalonego  i niepokornego stylu pisania. Jakoś lepiej mi się zrobiło, że u Moore'a Chrystus jednak nie stał się rozbójnikiem, rozpustnikiem albo gejem, był natomiast człowiekiem z krwi i kości, mającym wątpliwości, kierującym się sercem, popełniającym błędy i pokornie się na nich uczącym, kochanym i szanowanym człowiekiem, za którego mądrością, dobrocią, charyzmą i dobrym sercem poszły miliony.

Amerykański autor na swój sposób odtworzył nieznane lata z życia Zbawiciela, ukazując go w sposób, jaki jestem w stanie zaakceptować. Nie było Teletubbies, Raziel się, tradycyjnie, popisał bezdenną głupotą, ale Moore w moim mniemaniu herezji nie popełnił. Jak zwykle Facet od Książek stanął na wysokości zadania i nadal jest dla mnie królem prześmiewców, z bonusem do inteligencji i charyzmy.

Polecam!

Ocena: 4,5/5

Recenzje innych książek Christophera Moore'a znajdziecie tu
tytuł oryginału: Lamb: The Gospel According to Biff, Christ's Childhood Pal
tłumaczenie:
Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: MAG

liczba stron: 528

oprawa:
twarda w obwolucie

cena z okładki:
35,00
PLN
jak do mnie trafia: wymiana
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...