sobota, 26 lutego 2011

Straż! Straż! – Terry Pratchett

Straż! Straż! – Terry Pratchett

Ci z Was, którzy już od jakiegoś czasu śledzą mojego bloga, zapewne wiedzą, że jest to moje drugie spotkanie z tym autorem, odwlekane zresztą bardzo, chyba z powodu okładek, które jakoś nigdy nie potrafiły mnie zachęcić. Pierwsze nasze spotkanie było totalnym fiaskiem – jakoś nie umiałam dostrzec oktaryny i nie skończyłam „Koloru Magii” – było aż tak źle. Jednak niedawno zawarłam z Enedtil układ: ona przeczytała swoją pierwszą książkę Christophera Moore’a, a ja podjęłam ponowną próbę zaprzyjaźnienia się z Sir Terrencem Davidem Johnem „Terrym” Pratchettem.

Po raz kolejny mgły rozstąpiły się ukazując mocno zużyty układ współrzędnych, a konkretnie podwójne miasto Ankh-Morpork znane mi już z „Koloru Magii”. Miastem włada Patrycjusz, Lord Vetinari, człowiek inteligentny, istny demokrata nie lubujący się w zbędnym okrucieństwie (w przeciwieństwie do niezbędnego). Wiele lat temu doszedł on do wniosku, że zalegalizowanie Gildii Złodziei i Gildii Skrytobójców przyniesie miastu zdecydowanie bardziej wymierne korzyści (obniży przestępczość do tej zabudżetowanej tylko), niż utrzymywanie Straży Miejskiej. Zawód strażnika stał się zatem niezbyt poważaną profesją wykonywaną jako konieczność, uwłaczającą godności, czy nawet stanowiącą karę. Ogłaszanie, że „Już dwunasta i wszystko jest w porządku” to podstawowy obowiązek Straży Nocnej (w liczbie 2 chłopa) pod wodzą kapitana Vimesa.

W odległej krasnoludzkiej kopalni złota żyje sobie Marchewa - krasnolud zgodnie ze słynną zasadą rezonansu morficznego, jednak człowiek zgodnie ze wszelkimi innymi zasadami, chłopak może nie błyskotliwy, ale za lojalny i posłuszny. Niestety, rezonans morficzny to za mało, aby mógł zostać w kopalnii, jego przybrany ojciec wysyła zatem do Patrycjusza list z prośbą o przyjęcie Marchewy na służbę w Straży Miejskiej. Prośba zostaje przyjęta, nasz krasnolud rusza więc pełen zapału, pilnie studiując „Prawa i Przepisy Porządkowe miast Ankh i Morpork”.

Świetliste Bractwo Hebanowej Nocy, tajne (i nie do końca legalne) stowarzyszenie, a raczej Najwyższy Wielki Mistrz, jako, że pozostali Bracia są raczej nierozgarnięci, pragnie władzy. A jak najprościej to osiągnąć? Oczywiście przywołując smoka. I to nie byle jakiego smoka a najprawdziwszego Draco Nobilis, jednego z tych legendarnych smoków, które nie wybuchają, za to śpią na złocie i żywią się dziewicami (o te w Ankh-Morpork może być trudno). Dodatkowo warto mieć na podorędziu dziewica… ekhem… dziedzica tronu, z magicznym mieczem oczywiście.

Draco Nobilis, przywołany z miejsca, do którego odeszły smoki (nie wiem dlaczego porównanego do puszki – takiej od sardynek) sieje spustoszenie, a Straż Nocna (tak, te pijaki, które nie powinny biegać, w każdym razie nie za często i nie za szybko), wspierana przez Lady Ramkin – „psychiczną” znawczynię i miłośniczkę smoków z arystokratycznym pochodzeniem, oraz Bibliotekarza z Biblioteki Niewidocznego Uniwersytetu (małpiszo… znaczy: Orangutana), podejmuje śledztwo.



Mam wrażenie, jakby „Kolor Magii” i „Straż! Straż!” zostały napisane przez innego autora – w pierwszej wymienionej książce poczucie humoru było ciężkie i aż mnie raziło, po odłożeniu jej nawet na chwilę natychmiast zapominałam, co przeczytałam – po prostu nie potrafiła mnie wciągnąć. Przy drugiej często uśmiechałam się pod nosem, a parę razy nawet się zaśmiałam w miejscu publicznym. Fabuła niby jednowątkowa, ale jednak ciekawie przemyślana,  bogata w zwroty akcji i zaskakujące momenty, a im bliżej końca, tym większe napięcie. I poczucie humoru! Chciałam tu zacytować jakiś fragment, ale nie potrafiłam się zdecydować, czy lepiej wybrać Marchewę zajmującego się gwardzistami, czy np. konwersację na temat prawdopodobieństwa powodzenia pewnego planu, albo… ehh, okrutna będę i nie zacytuję nic, o! Sami sobie przeczytajcie!

Jeszcze tylko słówko na temat wydania: na jakiś obłąkańczy sposób te okładki pasują jak ulał, ale nadal nie trafiają w mój gust. No i jakość wydania pozostawia wiele do życzenia – trzy dni w damskiej torebce, a okładka się powyginała i rogi zszargały, no i jakość papieru do wysokich nie należy. Powinni w Prószyńskim Pratchetta troszkę docenić, w końcu to Kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego za zasługi dla literatury ;)


Jest źle. Powiem więcej: jest bardzo źle. Od 1983 roku Pan Pratchett wydaje średnio dwie książki rocznie. To mnóstwo tomów do nadrobienia. Ale dam radę, i Bob jest Waszym wujem.

Ocena: 4,5/5 (za okładkę)
tytuł oryginału: Guards! Guards!
tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
liczba stron: 301
oprawa: miękka
cena z okładki: 29,90 PLN
jak do mnie trafiła: zakupiona w Emiku
_________________________________________
dedykuję Enedtil i jej Paznokciom ;)

2 komentarze:

  1. Ja, mimo, że Terry należy do moich ulubionych pisarzy, także nie przebrnąłem przez "Kolor Magii".

    Mogę Ci polecić inną powieść Pratchetta, a mianowicie "Nację". Ostatnio przeczytałem i wydała się bardzo sympatyczna ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Uchylę rąbka tajemnicy: Nacja już do mnie jedzie :) dziś była promocja w Selkarze i nie mogłam nie skorzystać :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...