sobota, 26 lutego 2011

Syreny z Tytana - Kurt Vonnegut

 „Syreny z Tytana”, opublikowane w 1959 roku, to kultowa powieść science-fiction, druga w dorobku Kurta Vonneguta i moje ponowne spotkanie z tym autorem. Co tym razem zaoferował nam Mistrz?
Pierwsze siedemdziesiąt parę stron toczy się sennie, jakby przygotowując nas na to, co dopiero ma się wydarzyć, potem następuje nagły zwrot akcji i… zaczyna się czytać z zapartym tchem. Przynajmniej ja tak miałam.
 
Zapytacie pewnie o fabułę…? Winston Niels Rumfoord, który wydał ogromne pieniądze na podróż kosmiczną, przerwaną jednak przez nieoznaczoną na mapach infundybułę chronosynklastyczną znajdującą się w odległości ok. dwóch dni drogi od Marsa, od dziewięciu lat materializuje się w posiadłości rodzinnej wraz ze swym psem Kazakiem co pięćdziesiąt dziewięć dni. Rumfoord został rozciągnięty w czasie i przestrzeni, dzięki czemu potrafi przepowiadać przyszłość. Jedna z jego przepowiedni ujawniona jego żonie, Beatrycze, sprawia, że ta nie chce się z nim widywać.
Malachi Constant, utracjusz i kobieciarz, zaproszony na prośbę Winstona przez panią Rumfoord na materializację, również poznaje tę tajemniczą przepowiednię, która w przeciągu kolejnych 59 dni obraca jego życie w perzynę. Co takiego wyjawił im Rumfoord?

Podtrzymuję swoje zdanie z Kociej kołyski – Vonnegut ma niesamowicie rzadki talent malowania obrazów słowami. Przy lekturze obydwu książek miałam wrażenie, jakbym oglądała film, czarno-biały, utrzymany w stylistyce klasycznych obrazów z lat pięćdziesiątych, jednak wystarczyło jedno słowo, zwrócenie uwagi na maleńki detal (np. leżący na marsjańskiej ziemi turkus, mszystozielone szorty, krwistoczerwony mundur, itd.) i nagle cała scena nasycała się kolorem. Prawdziwa uczta dla ducha!
 
Syreny z Tytana to, oprócz naprawdę ciekawej powieści s-f, niekończąca się satyra. Satyra na skomercjonalizowane społeczeństwo napędzane pieniądzem. Satyra na fortuny budowane na Biblii (dosłownie, nie w przenośni) i broadwayowskich spektaklach. Oziębłe kobiety i zblazowanych mężczyzn, którzy są zwyczajnie samotni ze swym bogactwem. W końcu satyra na społeczeństwo, sterowane  de facto przez kilka anonimowych osób zza pleców wielkich przywódców. Społeczeństwo, które nie ma wystarczająco dużo silnej woli, by nie dać sobą sterować, mało tego, społeczeństwo, któremu odrobina samodzielności sprawia ból.
Tutaj, podobnie jak w Kociej kołysce, Vonnegut krytykuje wszelkie religie jako takie. Mało tego, w jednym z rozdziałów czytamy niesamowicie plastyczny opis żarliwego kazania kaznodziei przeciw lotom kosmicznym. Obraz ten jest tak przerysowany, tak wykrzywiony, jakby krzyczał „Parzcie!”.

Jakby tego było mało, autor stwarza Kościół Boga Doskonale Obojętnego, który nie tylko obiecuje, ale i czyni cuda. Religia ta jest na tyle absurdalna, że nie może mieć większych szans powodzenia, jej celem natomiast jest ponownie zwrócenie uwagi czytelnika na bezmyślne podążanie za czyimś „widzimisię”…

Czy ja tę książkę polecam? W zasadzie nie. Ja nalegam, byście odżałowali parę groszy, bo nie wystarczy „Syren” przeczytać – ta pozycja powinna stać na półce, aby można było do niej w każdej chwili wrócić.

Ocena: 4,5/5
tytuł oryginału: The Sirens of Titan
tłumaczenie: Joanna Kozak
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
liczba stron: 306
oprawa: miękka
cena z okładki: 29,90 PLN
jak do mnie trafiła: wyprzedaż w Matras.pl, cena: 9,90 PLN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...