poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Pan Lodowego Ogrodu. Tom III - Jarosław Grzędowicz

Zwykle "mniej znaczy więcej" - czy to w kwestii ubioru, wnętrzarstwa czy też literatury. Na "książkowym gruncie" można by tę regułę tłumaczyć na przykład tak, że jeśli wysyłamy Ziemianina na inną planetę z misją, to postarajmy się, aby elementów obcych było zawsze o jeden mniej, niż byśmy chcieli w naszym dziele umieścić, bo im bardziej udziwnimy ten obcy świat, tym mniej prawdopodobny on będzie. Tę złotą regułę bardzo ciężko jest zastosować w praktyce i często zdarza się, że coś idzie nie tak. Przykładem takiego nieumiarkowania w udziwnianiu świata przedstawionego wykazał się swego czasu Marek Utkin, Grzędowicz z Panem Lodowego Ogrodu znalazł się na bibliotecznej półce przeciwwagi, łamiąc przy tym zasadę umiarkowania na wszelkie możliwe sposoby.

Midgaard bardzo przypomina Ziemię za czasów legendarnego króla Ćwieczka (czyli głębokie, ciemne średniowiecze) - jedni są rolnikami, inni wojownikami, jedni wegetują w strachu, chłodzie i głodzie, drudzy na nich napadają. Jednak w zasadzie na tym podobieństwa się kończą. Ludzie z Midgaardu różnią się od Ziemian przede wszystkim fizycznie - weźmy chociażby ogromne oczy praktycznie pozbawione białkówki; zwierzęta zaś przypominają nasze swojskie czasem jedynie  z funkcji - wyobraźcie sobie na przykład, że dosiadacie ogromnego, rogatego, mięsożernego konia. Największa jednak różnica to obecność "czynnika M" (czyli magii) oraz fakt, że ten świat nie ma szans na jakikolwiek rozwój - jeśli postęp technologiczny wysuwa się poza wyznaczone w Pieśni Ludzi (normującej wszelkie aspekty życia - od odzienia i kształtu domów począwszy na wiedzy i umiejętnościach poszczególnych plemion skończywszy) ramy przychodzi Martwy Śnieg, który przynosi całkowity reset rzeczywistości.

Tyle by wystarczyło, by napisać całkiem ciekawą, może nawet dobrą powieść, Grzędowicz posunął się jednak dalej. Znacznie dalej.

Mamy dwa wątki i dwóch głównych bohaterów, zdarzenia i postacie tak różne, jak to tylko możliwe. Vuko i Filar nie tylko pochodzą z różnych planet, warstw społecznych, dzieli ich również wiek, doświadczenie, wiedza, temperament, sposób wysławiania, priorytety, światopogląd... słowem: wszystko. Czytelnika już od pierwszego tomu dosłownie skręca ciekawość, jak połączą się te dwa wątki. Zdradzę tylko tyle, że w wyjątkowo przewrotny sposób.

Zresztą, na brak szeroko rozumianej przewrotności u Grzędowicza nie można narzekać. Każdy z tomów wprowadza na scenę jednego z zaginionych naukowców, szaleństwo których ograniczone jest chyba jedynie możliwościami autora (hmm, czyli zgoła nieograniczone). W tomie pierwszym Van Dyken stworzył sobie świat rodem z Boscha i zamienił Drakkainena w drzewo, w tomie drugim brniemy głębiej w koszmar przez niego stworzony, kąpiemy się we krwi w Czerwonych Wieżach, by potem oglądać wraz z naszym przeklinającym po fińsku eks-entem lodowy drakkar. Tom trzeci to podróż tymże pseudowikińskim statkiem do Lodowego Ogrodu, więcej fińskich przekleństw, miriady disnejowskich wróżek, śpiąca królewna oraz Midgaardczycy z ich ogromnymi oczami śpiewający piosenkę z filmu "Nakarmić kruki". Nie wiem, co bierze Grzędowicz, ale poproszę to samo.

Dla mnie dobra książka to taka książka, która za mną"chodzi". To taka książka, która inspiruje, chociażby do zapoznania się z twórczością Boscha, słuchania w kółko piosenek, o których wspomina autor, sięgnięcia po lektury przez niego sugerowane. Dobra książka to taka, której bohaterowie są naszymi przyjaciółmi, a fabuła potrafi nam się przyśnić. Jarosław Grzędowicz wpisał się do mojego prywatnego kanonu autorów dobrych książek już pierwszym tomem Pana Lodowego Ogrodu, poprawił ten wynik drugim, a trzecią odsłoną przygód Drakkainena tylko mnie w tym utwierdził. Tylko, perkele, kiedy w końcu się ukaże się tom czwarty?


Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2009
liczba stron: 497
oprawa: miękka
cena z okładki: 33,00 PLN
Posłuchajcie wraz ze mną :)

  

8 komentarzy:

  1. Grzędowicza jeszcze nie czytałam, wiem koszmarna zaległość, ale cóż począć jak doba taka krótka?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmmm, to będzie zatem bardzo ciekawy eksperyment, bo do tej pory nie widziałam Ciebie czytającej czegokolwiek z tego gatunku (Moers się nie liczy). Kurczaki, jeszcze tylko "Pokój" i ekspedycja rusza, a PLO właśnie się wpisał na listę ;) Nie mogę się doczekać!

      Usuń
  2. "Mniej znaczy więcej" - bardzo mi się podoba jak interpretujesz tą regułę. Książka nie bardzo trafia w mój gust, niemniej cieszę się, że autor stworzył tak udaną serię. Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem warto poeksperymentować, więc jeśli będziesz miała okazję daj Grzędowiczowi szansę :) Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Brzmi ciekawie, chętnie przeczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam szczerze, że dostałam trylogię na 18 urodziny od ludzi z klasy i niestety... do tej pory nie dokończyłam czytać drugiego tomu. Ale muszę zebrać się w sobie i przeczytać, bo pierwszy mi się podobał :)
    Wybacz, ale po piosenkę nie sięgnę, bo mam na dzień dzisiejszy dosyć francuskiego... tyle z tego dobrego, że 4,5 h zajęć dały mi ocen 5- z konwersacji francuskich ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marta, bo tom drugi jest "najcięższy", ale naprawdę warto :)

      A piosenka jest... po hiszpańsku ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...