niedziela, 12 sierpnia 2012

Moje rzymskie wakacje - Kristin Harmel

Moją wakacyjną tradycją jest, że sięgam po jakąś literaturę kobiecą. Nie jestem znawczynią gatunku, co nietrudno odgadnąć patrząc na moje półki, często więc zdaję się w tej kwestii na gust innych - tę książkę zyskałam w ramach wymiany. Moje rzymskie wakacje miały być lekturą lekką, łatwą i w miarę przyjemną. Było raczej lekko, zdecydowanie łatwo i niezbyt przyjemnie.

Główna bohaterka, Cat, nowojorska księgowa to pół Irlandka pół Włoszka. Zdawałoby się mieszanka wybuchowa, ale nie: Cat jest przewidywalna i nudna niczym flaki z olejem. 
Poukładane życie, bezpieczna, dobrze płatna posada, uznanie ze strony szefów i rokroczne nagrody za frekwencję w pracy, brak marzeń, brak odwagi na ich posiadanie, brak planów na przyszłość, majątek: małe mieszkanko i aparat fotograficzny. Jedyną rzeczą, która wyróżnia ją w jakikolwiek sposób spośród tłumów innych takich Cat jest żal do nieżyjącej matki, która na pięć lat porzuciła swoją rodzinę. Pewnego dnia do tego schematu wkrada się jednak nagła Potrzeba. Potrzeba Zmiany. Nie bardzo rozumiem, skąd się takowa u Cat pojawiła, ale o tym za chwilkę.
Tak więc Potrzeba Zmiany się pojawia i tym sposobem Cat, z dużą pomocą koleżanki z pracy oraz mniejszą lub większą członków rodziny, rusza na miesiąc do Wiecznego Miasta, by tam odnaleźć siebie.

Pozwolicie, że się chwilę nad ową Potrzebą Zmiany zatrzymam, by sensu w niej poszukać. Otóż w dniu, kiedy młodsza o pięć lat siostra wychodzi za mąż, babcia upokarza Cat w oczach wszystkich zebranych w kościele gości, analizując jej życie miłosne, łącznie z dywagacjami na temat zachowanego "wianka". Później, w toalecie, nasza trzydziestoczterolatka podsłuchuje rozmowę kuzynek, która przygnębia ją do tego stopnia, że zaszywa się w restauracyjnej kuchni. Przycupniętą na beczce oliwy znajduje ją tam Michael, przystojny właściciel włoskiej knajpki, wyciąga z niej opowieść o właśnie przebytej gehennie i zaprasza na randkę. Kolacja z panem Evangelisti okazuje się więcej niż udana, poza zakończeniem - okazuje się, że do Michaela dzwoni teściowa, gdyż prawdopodobnie coś stało się z jego córką. Cat nie chce słyszeć nic więcej, odwraca się na pięcie i wychodzi.
Nie roztrząsa zbytnio rozczarowania, na dobrą sprawę odreagowuje je jedynie wysyłając maila do swojej wielkiej wakacyjnej miłości sprzed trzynastu lat, poznanego podczas pobytu w Rzymie Francesca. Koleżanka z pracy, podglądając przez ramię zawartość skrzynki mailowej, wmanewrowuje Cat w miesięczny wyjazd do stolicy Włoch. Zbieg okoliczności, a właściwie pasożytnicza siostra, sprawia, że lokum naszej bohaterki podczas jej rzymskich wakacji będzie mieszkanie dawnego ukochanego.

Intryga szyta tak grubymi nićmi, że musiała wyjść spod pióra poczytnej amerykańskiej autorki. O ile w Jedz, módl się, kochaj ucieczka Elisabeth od problemów życia w Ameryce jest zrozumiała, o tyle eskapizm Cat kupy się nie trzyma. Cóż ona takiego przeżyła? Matce wybaczyć nie umie na własne życzenie. Kolejnych partnerów rzuca sama, może bez powodu, ale to też w końcu jest powód: jak nie gra, to po co dalej w to brnąć? Dobra praca i mieszkanie stanowią treść jej życia. A że Michael okazał się żonkosiem szukającym przygód? Nie pierwszy, nie ostatni. Ta cała akcja rodziny i koleżanki bardziej przypomina chęć pozbycia się nudnawej Panny Doskonałej na jakiś czas (jedni mają dość niedzielnych śniadanek, drudzy wiedzą, że wyciągnęli z niej całą kasę, a trzeci chyba liczą na tegoroczną nagrodę za frekwencję), niż szczerą chęć udzielenia jej pomocy w sprawach życiowych.
Harmel próbuje od czasu do czasu rzucić nam jakiś ochłap logiki - a to niechęć głównej bohaterki do Audrey Hepburn i filmu Rzymskie wakacje, a to włoskie danie wjeżdżające na stół, a to nagle odkrytą pasję życiową i powalający talent Cat, która, jak na złość w tej chwili dostrzega jakąś "słodką" scenę na ulicy. Wykształcona, trzydziestoczteroletnia kobieta pracująca w korporacji używająca słowa "słodka"... "przepyszne"! (To też cytat.)

Irytuje mnie też schematyczność: Amerykanka po przejściach przyjeżdża do Włoch, spożywa to fantastyczne jedzenie i chodzi  po zaułkach historycznego miasta, a tłum naładowanych testosteronem Włochów dosłownie się rzuca przed jej nogi. A nie można by czegoś nowego? Niechby w tym Rzymie jakiegoś Skandynawa poznała... bo i faktyczne zakończenie tej konkretnej książki idzie w stronę kolejnego stereotypu włoskich wakacji...

Nie rozumiem jeszcze wielu rzeczy w tej powieści, ale nie będę wszystkich roztrząsać, to nie jest wina tej książki, to po prostu ja za dużo wymagam nawet od lekkiego czytadła. Całe szczęście, że to się czyta jakieś 6 godzin, bo inaczej bym żałowała.

Jeśli moja opinia Cię nie zniechęca i chcesz wejść w posiadanie tej książki zapraszam na aukcję tu (do 19 sierpnia 2012).
tytuł oryginału: Italian for Beginners
tłumaczenie: Agata Żbikowska
Wydawnictwo: Otwarte
liczba stron: 347
oprawa: miękka
cena z okładki: 32,90 PLN
jak do mnie trafiła: wymiana

4 komentarze:

  1. czytalam. Nie porwala, ale wg mnie dalo sie zniesc. Wtedy potrzebowalam wytchnienia. Wiec niskie wymagania mialam

    OdpowiedzUsuń
  2. Aktualnie mam stertę książek do przeczytania, więc pass...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również na razie spasuję, ale nie mówię jej nie... kiedyś może, jak wpadnie w moje ręce, zwrócę na nią uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha ha .. boska recenzja! :))) Na tę książkę ochoty nie mam. Już wystarczająco bolały mnie zęby gdy czytałam Twój opis fabuły i podziwiałam, że dałaś radę. Ja bym chyba rzuciła książeczkę w kąt i zjadła papryczkę, bo po takiej ilości słodyczy mdło się robi :))
    Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...