sobota, 26 lutego 2011

Zbrojni - Terry Pratchett

Witajcie w Ankh-Morpork, Grodzie Tysiąca Niespodzianek, „kraina wielkie możliwości”*, gdzie „nawet g… (fekalia) ma swoja ulica”*. Mieście, którego mieszkańcy bywają geograficznie rozbieżni na półkuli finansowej. Mieście, w którym za zbrodnię winowajcy musi być wymierzona kara. „Jeśli ów konkretny zbrodniarz winowajca zostanie uwzględniony w procesie karania, jest to szczęśliwy przypadek, ale jeśli nie, to wystarczy dowolny zbrodniarz, a że każdy niewątpliwie był winien jakiegoś przestępstwa, to w sensie ogólnym sprawiedliwość tryumfowała.”* Mieście, gdzie działa wyłącznie przestępczość zorganizowana. Mieście, gdzie nawet psy i żebracy mają własne Gildie.


Kapitan Vimes wkrótce się żeni, trzeba więc będzie kogoś mianować jego zastępcą. Tylko kogo? Fred Colon to urodzony sierżant. Nobbs… nie! A może kapral Marchewa? W końcu ma krsimę. Charyzmę. Jedną z nich. Trudna decyzja, a czas ucieka nieubłaganie.



Zostań prawdziwym mężczyzną w Straży! Straż Miejska potrzebuje ludzi!* Patrycjuszowi zależy na tym, aby wśród nich znaleźli się przedstawiciele mniejszości etnicznych Ankh-Morpork. Do znanych nam już z tomu Straż! Straż! strażników miejskich dołączają więc młodsi funkcjonariusze Detrytus – troll, Cuddy – krasnolud (urodzony naturalnie, nie przez adopcję), oraz Angua – kobieta (no może z wyjątkiem jednego tygodnia  w miesiącu :P ). Krasnolud (urodzony przez adopcję, nie naturalnie) Marchewa ze łzami w oczach odbiera klątwę i rozpoczyna się szkolenie rekrutów.
Zło jednak nie próżnuje, a ulice podwójnego miasta to bynajmniej nie Pola Elizejskie. Obywatele giną w zadziwiający i niezarejestrowany sposób, a o przyczynie ich śmierci mógłby powiedzieć co nieco Leonard z Quirmu, gdyby akurat nie był zaginiony.

„Chubby nie był szczęśliwym smokiem.
Tęsknił za kuźnią. Całkiem mu się tam podobało. Miał tyle węgla, ile mógł zjeść, a kowal nie był człowiekiem okrutnym. Chubby niewiele pragnął od życia i dostawał to.
Potem przyszła ta wielka kobieta i wsadziła go do zagrody. (…)
Właściwie to nawet był zadowolony, kiedy nocą ktoś go stamtąd zabrał. Myślał, że wraca do kowala.
Teraz zaczynał sobie uświadamiać, że stanie się inaczej. Siedział w skrzynce, obijał się o ścianki i zaczynał odczuwać irytację…”*

Kto zostanie mianowany następcą Kapitana Vimes’a?Kto i po co porwał Chubby’ego? Czy Ankh-Morpork potrzebuje króla?

Moje kolejne spotkanie z Pratchettem jest chyba nawet bardziej udane,  niż poprzednie. Po nerwówce, jaką ostatnio miałam Zbrojni byli prawdziwym balsamem dla duszy – płakałam ze śmiechu, jednocześnie zmuszając umysł do wysiłku. Unikat. Niezły kawałek fantasy, rewelacyjna humoreska, wciągający kryminał – a wszystko na raptem 314 stronach. Nie mam się do czego przyczepić (już nawet okładka jest mi obojętna) – postacie prawdziwe, dialogi żywe, suspence, humor, rozbudowana fabuła, ciekawie wykreowany świat…

Nie wiem, jak ten facet to robi, ale niech to robi dalej!

Ocena: 5/5
_____________
*cytaty z książki
tytuł oryginału: Men at Arms
tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
liczba stron: 314
oprawa: miękka
cena z okładki: 29,90 PLN
jak do mnie trafiła: zakupiona w Empiku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...